Jaga II jacht z duszą i historią

czwartek, 17 marca 2011 14:54
Drukuj

Jaga II to nazwa jachtu, którego współwłaścicielem był mój rodziciel. Z jachtem tym wiąże się sporo miłych wspomnień z dzieciństwa i prawdopodobnie to on leży gdzieś u podstaw mojego zamiłowania do wszystkiego co związane z wodą. Wydawałoby się, że lata świetności ma już za sobą i że przyjdzie mu dokonać żywota w jakimś piecu (jacht ma konstrukcję drewnianą), ale zrządzeniem losu podźwignął się z upadku i wszystko wskazuje na to, że wróci do pełni formy.

A oto jak jego historię przedstawił mój tatko...

Wiosną 1967 r. zawiązała się maszoperia (nieformalnie, bo bez pisemnej umowy) w składzie: Andrzej L, Jurek i autor niniejszego, Andrzej Jurewicz, której celem była budowa jachtu żaglowego. Inicjatorem był Andrzej L, który wcześniej zamierzał budować jacht samodzielnie i miał już kupioną dokumentację techniczną oraz część drewna (kilka wysezonowanych bali dębowych). Inicjator – Andrzej L. – uzyskał prawo wyboru nazwy nieistniejącego jeszcze jachtu. Wybrał nazwę JAGA II, jako kontynuację poprzedniego swojego jachtu pn. JAGA. Nawiasem mówiąc, nazwa pochodzi od imienia żony Andrzeja – Jadwigi.

 

Typ jachtu, którego dokumentację posiadaliśmy, nosił nazwę KAROLINKA.

Konstruktorem jachtu był inż. SZYMAŃDA z Sopotu.

Nasza dokumentacja dotyczyła konstrukcji drewnianej; w latach  późniejszych powstała wersja, w której kadłub wykonywano z laminatu.

Typ ożaglowania - slup, o powierzchni podstawowej żagli 15 m2.

Kadłub drewniany, skośnodenny, o wręgach składanych i poszyciu sklejkowym.

Typ kadłuba – jacht mieczowy zatokowy, z kokpitem nieodpływowym,

kajutowy (4 koje).

długość całkowita – 5,95m,

szerokość – 2,15m,

wysokość boczna – 0,85m,

wysokość z masztem – ok. 8,5m,

zanurzenie – 0,25/1,05m.

Budowę jachtu powierzyliśmy gdańskiemu szkutnikowi p. Kazimierzowi MAIKOWI. Brał on udział m.in. w budowie OPTY Leonida Teligi, a także skonstruował i zbudował duży pełnomorski trimaran PAPAWA.

Umowa z p. Maikiem została zawarta jesienią 1967r, a termin wykonania ustalono na czerwiec 1968r. Budowę p. Maik prowadził w swoim warsztacie przy ul. Siennickiej w Gdańsku.

Oczywiście termin nie został dotrzymany i pierwsze wodowanie odbyło się właściwie po sezonie, bo na początku września 1968r. Powodem opóźnienia nie była wcale opieszałość szkutnika, lecz totalna niemożność kupienia czegokolwiek poza żelaznymi (więc nieprzydatnymi) gwoździami i łańcuchem do wiązania krów, wykorzystanym jako łańcuch kotwiczny. Wszystkie materiały trzeba było „załatwiać”, tzn. zdobywać za łapówkę (typowo: 0,5l C2H5OH), drogą wymiany lub – mówiąc eufemistycznie - drogą nielegalnego wejścia w posiadanie.

Ponieważ członkowie maszoperii mieli spore możliwości „załatwiania” – jeden pracował w dużym biurze projektowym, drugi w dużym zakładzie przemysłowym, a trzeci w dużej uczelni technicznej – budowę udało się jednak doprowadzić do szczęśliwego końca.

Pierwszy przegląd jachtu na wodzie wykonał bardzo rzetelnie mierniczy PZŻ, p. Jerzy PETTKE w dn. 12 września 1968r.

Wydane wówczas „Orzeczenie zdolności żeglugowej” określało rejon żeglugi jako „przybrzeżna, ograniczona P1 oraz wody osłonięte O”, gdzie P1 oznaczało pas 1Mm od brzegu, a O oznaczało Zatoki i Zalewy. W „Orzeczeniu” inspektor stwierdził, że jacht posiada odpowiednie wyposażenie, m.in. kotwiczne, pożarowe, cumownicze i ratunkowe. Stwierdził również, że w wyposażeniu sygnałowym „Sygnał dymny koloru pomarańczowego – brak”.

Zdanie to jak mantra pojawiało się przez wszystkie lata w kolejnych orzeczeniach – rzecz była nie do zdobycia.

Ciekawostką było natomiast kompletne wyposażenie ratunkowe – 1 koło i 4 pasy ratunkowe. Rzeczy te też były nie do zdobycia dla zwykłego śmiertelnika. Ale oto w sąsiednim klubie, zaprzyjaźniony bosman niechcący zagubił 4 pasy i koło z jachtu „Smuga”. W cudowny sposób przedmioty bardzo do nich podobne znalazły się na pokładzie Jagi (faktem jest, że w rejestrze wydatków zapisano w tym okresie „2 x 0,5 l”).

Na podstawie „Orzeczenia” Gdański Urząd Morski wydał „Kartę bezpieczeństwa typu Ł”, która umożliwiała wyjście na wodę.

Maszoperia, jak wspomniano wyżej, działała nieformalnie, więc jacht został zarejestrowany pod numerem GG 512 na nazwisko Andrzeja L.

Ani w okresie budowy, ani późniejszej wieloletniej eksploatacji nie powodowało to najmniejszych zgrzytów pomiędzy maszopami.

Oczywiście w 1968r było za późno na jakikolwiek dalszy rejs, niedzielne wyjście na zatokę też było niemożliwe (klauzula na pływania morskie, zgłoszenie wyjścia ew. paszport!!), więc pozostało pływanie po Martwej Wiśle i Rozlewisku od Górek Zachodnich do mostu pontonowego w Sobieszewie.

Portem macierzystym Jagi przez wiele następnych lat była przystań CTO (Centrum Techniki Okrętowej) w Gdańsku na Martwej Wiśle, tuż obok mostu kolejowego (obecnie w tym miejscu stoją pylony mostu wantowego).

Pierwszy prawdziwy rejs Jagą II miał miejsce w okresie 23 czerwca – 05 lipca 1969 na trasie: Gdańsk – Zalew Wiślany – Gdańsk. Ówczesny wygląd jachtu widać na zdjęciu 1. Dowodził st. jachtowy Andrzej J, a załogę stanowili jego żona Irena i Jurek R. Odwiedzono wszystkie porty Zalewu, łącznie z Piaskami i Nową Pasłęką.

Były to czasy, kiedy przez Zalew była wytyczona gęsto rozstawionymi bojami granica polsko - radziecka, a na jej środku stała kanonierka przyjaciół ze wschodu.

Podczas rejsu miało miejsce kilka awarii typowych dla niemowlęcego okresu jachtu. Jedna z nich, dość kłopotliwa, polegała na wygięciu się miecza pod wpływem b. silnego wiatru i dużej fali na Zalewie. Miecz, wykonany zgodnie z dokumentacją z hydronalium o grubości 6mm, nie wytrzymał obciążenia bocznego. Próba wyjęcia go zakończyła się zaklinowaniem w skrzyni mieczowej. Usunięcie tej awarii bez slipu, w warunkach polowych, było dość trudne – ale jednak zakończone sukcesem. W następnym sezonie miecz wymieniono na stalowy i kłopotów z nim więcej nie było.

W latach 1970 – 1982 co roku organizowane były jeden, dwa lub trzy dłuższe rejsy, zwykle na Zalew, na Jeziorak lub do Ostródy, na jez. Drwęckie i Szeląg. Czasami stosowano wymianę załóg w Iławie. Poza rejsami Jaga pływała prawie w każdą niedzielę (wolnych sobót jeszcze nie było) – pływało się wówczas „do Sobieszewa na piwo”. Pływań po Zatoce praktycznie nie było - powodem były trudności formalne z wyjściem z portu.

Rejsy po śródlądziu wymagały przechodzenia przez pochylnie i długie kanały, niezbędny więc był silnik pomocniczy. Wybór był bardzo niewielki, a dostępne silniki (NRD-owski Tűmler lub radzieckie Salut czy Wietierok) zbyt słabe lub zawodne. W tym okresie pojawił się na rynku wytwór polskiej myśli technicznej, rodzina silników DE z Zakładu Doświadczalnego Silników w Nowej Dębie. Jeden z nich, silnik typu DE-6 został kupiony w kwietniu 1970r (na raty, za 7500 zł.). Przysporzył on wielu kłopotów, był zawodny jak mało które urządzenie techniczne, pracował zwykle w rytmie „minuta pracy – kilka minut szarpania” [por. bykomotor w książce F. Mowata „Zwariowana łódka”]. Dokonał żywota na złomowisku ok. 1980r.

 

Interesującym może być przykładowe zestawienie kosztów konserwacji i remontu rocznego np. za 1970r:

RAZEM:  2467 zł.

 

Wydatki, jak na tamte czasy, dość znaczne, ale sporą część stanowi uzupełnienie wyposażenia. Dwu lub trzykrotnie jacht był czarterowany zaprzyjaźnionym osobom na zasadzie bezpłatnego użyczenia na 2 lub 3 tygodnie. Zwykle jednak używany był przez właścicieli, a głównie przez Andrzeja J.

Ostatni rejs miał miejsce w okresie 9 – 18 lipca 1982 na trasie Gdańsk – Iława i później na przełomie lipca i sierpnia - powrót do Gdańska.

Od 1983r. Jaga stała na kozłach – przez kilka lat w hangarze w przystani CTO na Martwej Wiśle, a od ok. 1990 w blaszanym garażu (w tym celu nabytym) na podwórku Andrzeja J. w Pruszczu Gd.

Starzy maszopowie nie mieli czasu lub ochoty, niektórzy odeszli na wieczną wachtę (Andrzej L), a ich następcy albo nie interesowali się pływaniem (Jacek R., Leszek L.,) albo woleli czarterować (bez bólów remontowych) nowocześniejsze jednostki i pływać po dowolnie wybranych akwenach (Marek J.).

W 1999 znajomy Leszka L., niejaki Marek.R podjął się remontu i doprowadzenia jachtu do stanu używalności za wielosezonowy darmowy czarter. Zabrał jacht z Pruszcza i zawiózł do przystani Stoczni Gdańskiej w Górkach Zachodnich, gdzie miał być przeprowadzony gruntowny remont.

Okazał się być jednak wyjątkowo niesolidnym partnerem. Nie dość, że nic nie zrobił, to dopuścił do tego, że kadłub Jagi przez dwa, a może nawet trzy lata leżał na zewnątrz, bez dachu lub przynajmniej plandeki i niszczał.

Obraz, jaki ujrzał piszący te słowa Andrzej J. wiosną 2003 (bo dopiero wtedy mógł się zająć jachtem), był przerażający ( patrz zdjęcie 2). Jednak po bliższych oględzinach, opukaniu burt i pokładu okazało się, że nie jest zupełnie tragicznie. Dzięki bardzo starannej konserwacji w latach świetności oraz późniejszemu przechowywaniu w bardzo dobrych warunkach (hangar, garaż) kadłub w znacznej części był zdrowy. Elementy konstrukcyjne (wręgi, stępka) były w stanie doskonałym, poszycie w stanie dość dobrym, najgorszy był stan nadbudówki. Ocena stanu Jagi spowodowała, że Marek.R nie stracił części uzębienia, a jedynie został op....dolony.

Pozostał jednak problem – co dalej?

Andrzej J. nie był stanie, jako jeszcze aktywny zawodowo sześćdziesięciolatek (z hakiem) zająć się remontem łajby. Wrócił wcześniejszy pomysł oddania jachtu komuś chętnemu, kto doprowadziłby go do stanu używalności i potem korzystał dowoli.

Pomysł ten zmaterializował się na imieninach Andrzeja (16 maja 2003), kiedy Ewa J. skojarzyła następujące fakty:

– jej córka Magda i chłopak Magdy, Paweł, są zapalonymi żeglarzami i mają trochę wolnego czasu,

- czarterowanie jachtów jest bardzo drogie,

- jest jacht do wzięcia "za darmo"

Propozycja przejęcia Jagi trafiła więc do Magdy i Pawła i została przez nich przyjęta.

 

Po szczegółowych oględzinach kadłuba przez ich zaprzyjaźnionego szkutnika fachowiec ów orzekł: „Da się zrobić, ale to będzie kosztowało bardzo dużo czasu i roboty”. Jak się później okazało, nie pomylił się ani na jotę.

Młodzi ludzie – Magda i Paweł – po pierwsze przewieźli kadłub w bezpieczne miejsce, do Granicznej Wsi (ok. 25 km od Gdańska). W trakcie transportu na jakimś wyboju podpora kadłuba w wózku transportowym wybiła w nim – niestety – dziurę ok.20x20cm. Cóż, jedna praca więcej.

Na wsi, w rezydencji Ani, siostry Magdy, zabezpieczyli Jagę solidnie przed deszczem i śniegiem, a od wczesnej wiosny 2004 wzięli się bardzo solidnie do roboty. Prace były wykonywane w klubie Neptun w Górkach Zachodnich. Życzliwość członków klubu, duża pomoc, ale przede wszystkim olbrzymie zaangażowanie młodych i brata Magdy, Michała J. doprowadziły do tego, że Jaga odzyskała dawny blask.

Magda i Paweł planowali odbyć na Jadze podróż poślubną, jako że w międzyczasie (14 sierpnia 2004) miał miejsce ich ślub, ale niestety nie zdążyli zakończyć do tego dnia remontu. Podróż odbyli więc stacjonarnie, mieszkając przez dwa tygodnie w klubie i kończąc remont.

5 września 2004 nastąpiło uroczyste wodowanie zmartwychwstałej „Jagi II”. Feta była wielka, cały klub świętował. Odbył się uroczysty chrzest jachtu – nazwa oczywiście została zachowana z dopiskiem „Reaktywacja”.

Matką chrzestną była żona przyjaciela obecnych użytkowników (swoją drogą - szkutnika), a w roli Dona Corleone wystąpił Andrzej J. Do końca sezonu trwało doposażanie jachtu i pierwsze pływania na rozlewisku, zupełnie jak 37 lat wcześniej.

W maju 2005 Jaga została przewieziona lądem do Iławy i przez cały sezon była ostro eksploatowana przez nowych właścicieli (bo faktycznie i formalnie JAGA II należy obecnie do Magdy i Pawła).

W dniach  8 - 10 lipca 2005 r. stary maszop Andrzej J. – jedyny aktywny żeglarsko ze starej spółki – odbył z Anetą i Markiem J. krótki, retrospektywny rejs po Jezioraku, a 29 sierpnia jednodniowe pływanie od Iławy do Widłąga i z powrotem z niejaką Dyzią Ziętarską.

 

Hej, łza się w oku kręci, jaki to piękny jacht – ta JAGA II.

 

Do Gdańska, na zimowe leże, Jaga wróciła we wrześniu 2005, ale już wodą, przez pochylnie.

Poniżej w postaci filmiku więcej zdjęć:

Może Magda da się namówić na dalszy cięg tej ciekawej historii...

Poprawiony: czwartek, 17 marca 2011 15:44  
Joomla SEO powered by JoomSEF