Temporalis - jacht z laminatu część 2

wtorek, 17 lutego 2009 00:54
Drukuj

Kadłub miałem sklejony na kołnierzach na kilka warstw "wolnego" laminatu i dodatkowo od wewnątrz cztery schodkowe paski na całej długości. Dolegało dość dobrze.
Na zdjęciu widać też nie wycięty jeszcze otwór skrajnika dziobowego i nie widać dodatkowych warstw laminatu z tkaniny i maty w dziobowej "kontrolowanej strefie zgniotu"

Dość dziwne wrażenie, podłoga kokpitu wydawała się strasznie wysoko nad dnem łódki, wszędzie takie duże przestrzenie i wysoko a przecież "wysokość stania" miała być kilka centymetrów mniejsza niż mój wzrost.
Ale spokojnie.
Przecież to puste pudło.
Po kolei.

Oczywiście najpotrzebniejszym na tym etapie elementem stałego wystroju jest niestety skrzynka mieczowa.
Celowo mówię niestety bo nie jestem zwolennikiem skrzynek ale cóż każdy koło domu ma taką wodę na jaką zasługuje. A ja niestety ( póki co ) mam płytkie i dodatkowo bardzo zamulone jeziorko.

Pracę przy skrzynce rozpocząłem jak zwykle od wyciągnięcia arkusza MDF'u i kilku drewnianych listew. Poskręcane, wyszpachlowane i wypolerowane kopyto zawoskowałem, pomalowałem żelkotem a potem bardzo solidnie zalaminowałem.
Kopyto miało grubość projektowanej skrzynki plus grubość tarczy którą zamierzałem skrzynkę rozciąć żeby zdjąć ją z kopyta.
Na inny pomysł nie wpadłem. Nigdy nie widziałem procesu produkcji skrzynek mieczowych

Po paru dniach rozciąłem laminat i zdjąłem dwuczęściową skrzynkę

Między dwie połówki na czas sklejania laminatem przygotowałem sobie kilka drewnianych kołków dokładnie dociętych do grubości projektowanego miecza żeby wszystko skleiło się równo.
Zamówiłem też zawias miecza z blachy nierdzewnej i w skrzynce wypiłowałem miejsce na wpasowanie.
Przylaminowałem go montażowo kilkoma warstwami laminatu.

Nie muszę chyba mówić, że po godzinie skrzynka była już w pudle. Ale reszta nie była taka prosta jak by się mogło wydawać.

Tzn. teraz to wiem, że nie taka prosta...
Zacząłem bardzo profesjonalnie bo wyznaczyłem oś łódki. Od środka do pawęży przeciągnąłem dratewkę i z niej, starannie przy pomocy pionu rysowałem kreseczki flamasterkiem. Na skrzynce zaznaczyłem oś skrzynki i postawiłem kreseczkę na kreseczce.
Łatwizna.
W poprzek łódki zaklinowałem docięte na wymiar deski do których na ściski łapałem zaklinowane w skrzynce kołki w celu utrzymania całości w czasie wklejania w pionie.
Szlifowanko miejsc do klejenia grubym papierem, odtłuszczanie, ostrożnie żeby nic się nie przesunęło, paski maty pod ręką i namieszana w pudełku żywica.
Zamierzałem przykleić cienko, montażowo żeby się nie przesuwało i żeby sprawdzić jeszcze raz przed upancernieniem laminatu.
Ale dość dobrze mi poszło, żywicy było też jakoś więcej namieszane ...
Wałeczkiem rozwałkowałem pęcherze, laminat zrobił się miło zielony, sprawdziłem poziomnicą pion, on OK i jak już na zewnątrz popijałem picie i zaczęła rozpierać mnie duma z dokonań ....coś mnie tknęło....

Jak to OK ?
Jest bardzo daleko od OK !.
Przecież łódka nie jest wypoziomowana...
Wstępny pomiar z zewnątrz potwierdził moje obawy, poziomu w poprzek nie było.

Z brzeszczotem i dłutem w garści biegiem do środka a tam już wszystko betonowe. Najpierw brzeszczotem uwolniłem skrzynkę, potem dłutkiem usunąłem jeszcze dość świeży laminat.
Poziomowanie kadłuba zajęło mi parę godzin. Potem wszystko od początku.
Wkleiłem.

Dość późno wróciłem do domu.
Żona pytała co ja malowałem, że ta śmierdzę nawet po prysznicu.
Pierwszy raz laminowałem w kadłubie w środku. Potem już nie pytała czym tak śmierdzę tym bardziej, że częściej mi się to zdarzało.

3 część wykonania kadłuba

Wklejanie skrzynki mieczowej ( gramatury zbrojenia zgodne z zaleceniami PRS a nawet solidniej ) zakończyło się sukcesem i w zasadzie na tym skończyło się poważne laminowanie.
No, zostały jeszcze klapy bakist i kieszeń suwklapy ale to takie małe więc o tym później.

Przy laminowaniu nie obyło się jednak bez niepowodzeń.
Wpadki dotyczyły jedynie jakości żelkotu bo wcześniej pomagałem kilka razy przy żywicowaniu ale ani razu nie żelkotowałem ani nie widziałem nikogo przy takiej czynności.
Ale to nie jedyny punkt który pojawił się w zapiskach na protokóle odbioru jakościowego sporządzonego własnoręcznie i na własny użytek.
Uwagi obejmowały miejsca gdzie pojawiły się dołki i dziurki w żelkocie jak również gładkość kadłuba a raczej jej brak doczekał się wielu uwag bo umówmy się, różnił się bardzo od produkcji stoczniowej.

Decyzja zapadła dość prędko.Szlifowanie całości, szpachlowanie i malowanie emalią. Łatwo przyszło mi podjęcie takiej decyzji bo kiedy tak oglądałem sklejone skorupy to zastanawiałem się: co tu zrobić żeby nie była taka biała. Góra OK ale boki ? Przecież biały to żaden kolor.

Jakiś wymagający się zrobiłem w czasie budowania . Najpierw chciałem szybko zbudować mocny i szczelny kadłub a teraz oglądam miejsce przy miejscu z odległości góra 15 cm. Karygodna niekonsekwencja.
Kara musiała być dolegliwa. I była
Od początku trzeba było glancować formę żeby wyglądała jak w laminaciarni.

Dla jasności brudna powierzchnia formy produkcyjnej wygląda tak :

Rozpoczęcie szlifowania nie było takie proste bo wyjęty z formy laminat był tłustawy od wosków i rozdzielaczy i szlifowanie jedynie rozmazałoby wosk dokładniej.
Należało rozpocząć od zmycia. Tobis w swojej książce poleca gorącą wodę z detergentem. Uznałem, że brzmi to rozsądnie i ... niedrogo.
W międzyczasie zostałem jednak po raz drugi pozbawiony dachu nad łódką. Musiałem z kolegą opuścić stodołę.
Kolega tego pewnie mocno nie odczuł bo wrzucił spakowany katamaran na przyczepkę a ja miałem ciężki kemping bez kół.

Z pomocą przyjaciół prędko znalazło się nowe lokum a konieczność transportu rozwiązała problem zmywania wosków.
Po załadowaniu na platformę po drodze na nowe miejsce zajechaliśmy do myjni samochodowej gdzie zamówiłem kilkakrotne mycie silnym detergentem i płukanie gorącą wodą i parą.
Dziwiłem się na początku dlaczego na zmianę kursu nie protestuje kierowca . Przecież zawsze się krzywią na zmiany. Potem zorientowałem się, że chyba wie co się kroi.
Po tych parokrotnych myciach jego platforma do wożenia rozbitych aut pozbyła się wszystkich plam olejów i smarów a samochód był czysty jak nowy :)
Uznałem, że to dobry próbnik na skuteczność takiego rozwiązania.

Nowe miejsce nie było już tak przestrzenne ale łódka weszła bez problemu.
Autorytatywnie stwierdzam, stodoła jak boisko jest dużo wygodniejsza do budowy nawet małej żaglówki niż nawet spory garaż na dużego busa. Jak łatwo się przyzwyczaić do luksusu.

le przecież nie przeprowadzałem się tam żeby biadolić.
Na pocieszenie zrobiłem sobie gipsowe modele klap bakist tzn zaszpachlowałem bakisty gipsem.
Po doświadczeniach związanych z kadłubem uznałem, że dla jednej klapy nie warto wygłupiać się z wybłyszczaniem gipsu i lepiej polerować gotową klapę.
Zdjąłem cienko laminowane formy:

i wylaminowałem w nich klapy :

Pozostało jedynie wypolerowanie żelkotu i dopasowanie krawędzi.

Po tym etapie mogłem zawinąć folią resztkę maty na rolce i zamknąć szczelnie hobok z żywicą.
Można było od tego momentu przechadzać się po pokładzie bez obawy o połamanie nóg w miejscach na klapy, można by gdyby garaż był trochę wyższy zresztą co tu łazić po zakurzonym pokładzie skoro w budce tyle roboty.
Uważany przez niektórych za najprostszy etap w budowie łódki czyli zabudowę czas przecież zacząć.
A ciśnienia na roboty stolarskie dostałem takiego, że kupiłem sobie jeden arkusz sklejki żeby COŚ prędko wyciąć i zamontować. Sklejka była zwykła WO liściasta w niskim gatunku. Wyciąłem, dopasowałem, przykleiłem samodzielnie dębowy fornir i zamontowałem.
Wybór padł na ściankę skrajnka dziobowego bo mała i jakby coś to nie żal wyciąć.

No, bardzo pięknie się prezentował pierwszy drewniany element w żaglówce.
Plany zabudowy zaraz rozłożyłem sobie na podłodze i spojrzeniami od lewa do prawa rozplanowywałem kolejne kawałki sklejki i drewna. Śmiałości planów pomagał fakt, że operacja montażu trwała tak szybko, że herbata w kubeczku nie zdążyła wystygnąć.
Zacząłem sobie przypominać przestrogi znawców którzy to roztaczali katastroficzne wizje trudności związanych z zabudową, ogromne nakłady pracy, pieniędzy i narzędzi.
Brzydota, brak ergonomiczności i zagrażający życiu brak dostatecznego usztywnienia kadłuba przeznaczonego na nieokreślony dotąd rejon żeglugi miały paraliżować chęć rozpocęcia takiej pracy.
Jacyś nienormalni, nieżyczliwi albo przynajmniej niemanualni, myślałem sobie.
Tak mi się wtedy wydawało.
Potem troszeczkę zmieniłem zdanie i nieznacznie spokorniałem.

 

 
Joomla SEO powered by JoomSEF