Temporalis - jacht z laminatu część 3

niedziela, 22 marca 2009 01:11
Drukuj

No dobra.
Z tą pokorą to trochę przesadziłem ale to przecież zrozumiałe bo skoro zaczyna się zabudowywać własną żaglówkę to samopoczucie musi ulegać wyraźnej poprawie.
Sama koncepcja zabudowy i jej elementy zmieniały się wielokrotnie.
Zmieniał się również gatunek drewna który zamierzałem wykorzystać.
Długo trwałem przy "badi" bo podobał mi się jego herbaciano-zloty kolor. ale ostatecznie wybrałem dąb. Mimo, że droższy i tarcica zdecydowanie gorszej jakości czyli bardziej odpadowa ale jakiś taki ..... łódkowo-swojski i tworzący wrażenie solidności ;) W końcu to dąb ;)
Ostatecznie, żeby uniknąć kołtuństwa i oszołomstwa zrobiłem dla siebie szkice ofertowe. Zawierały jedynie koncepcję zabudowy i jej ogólny charakter ze względu na szczególne założenia tzn. wygodnie i ergonomicznie.
Tego niestety ze względu na brak doświadczeń na poziomie projektu dokonać nie potrafiłem.
Tak jak w mojej pracy, jak mam z czymś problem i szkicowanie niewiele wyjaśnia buduje model. Najlepiej 1:1.
Od tego zacząłem prace stolarskie.

W trakcie okazało się, że modelowanie owszem ale musi ono obejmować kilka zagadnień np.
Czy odległości od głównych elementów zabudowy które oprócz funkcji meblowo-socjalnej są usztywnieniami skorupy, nie są aby za małe a projektowane sklejki za cienkie.( wymogi PRS )
Czy do wszystkich przewidzianych pochwytów relingowych sięgam bez kłopotu.
Czy komunikacja nie jest utrudniona, nie obijam za mocno i czy wreszcie wszędzie się mieszczę nawet w stroju "bojowym".

Z tym ostatnim wiąże się zabawna historia.
Mam sąsiada który widząc stojący pod hangarem samochód wpada do mnie pogadać i pokibicować przy papierosie.
Grzecznie zapukał w skorupę, ja się odezwałem ze środka i zaraz wylazłem z budki, a on rzucił peta i prędko poszedł do siebie.
Pomyślał pewnie, że zupełnie ześwirowałem bo badałem właśnie ciasnotę zabudowy i inne takie a ubrałem się w tym celu w kalosze, ocieplane spodnie sztormiaka, kurtkę z kapturem, czapkę i gumowe ocieplane rękawice.
Popołudnie było wtedy ciepłe i słoneczne takie piwno-grillowe :)

Po wyjęciu opisanych i poznaczonych szablonów mogłem już zebrać specyfikację potrzebnych arkuszy sklejki i zakupić odpowiednią ilość.
Tu spotkało mnie małe rozczarowanie ponieważ wcześniej bywając w składzie drzewnym przy innych okazjach oglądałem sklejki w różnych szlachetnych okleinach i myślałem sobie o, taką sobie może na łódce wkleję.
A tu pan mówi, że z dębowej WO jest czwórka a reszta na zamówienie cztery-sześć tygodni czekania a cena jak za pozłacaną.
Podzieliłem się tymi smutnymi wiadomościami ze znajomym stolarzem który mówi: kup sobie chłopie zwykłą i zawieź do oklejania.
Kupiłem sklejkę WO w klasie II-III ( innej nie było ) i zawiozłem.
Mało tego, mogłem wybrać okleinę nie dość, że dębową to jeszcze z kilku kolorów i rodzajów.
Zamówiłem oklejanie z dwóch stron ponieważ takie było niewiele droższe od jednostronnego. Kleje oczywiście wodoodporne.
Za dwa dni arkusze już się cięły.

Już po wklejeniu na miejsce zauważyłem, że niektóre elementy mają zupełnie przypadkowo ułożone słoje.
Wynikło to stąd, że układałem szablony na arkuszach tak, żeby uzysk materiału był największy.
Uznałem jednak, że skoro zauważyłem to tak późno, to nie jest to coś co będzie mi przeszkadzać do tego stopnia, że czym prędzej powinienem to zmienić.

W sklepie wielkopowierzchniowym kupiłem sobie w promocji okrągły zlew w dziwnie niskiej cenie.
Zlew był okrągły więc musiałem zrobić do niego specjalną obudowę. Kleiłem ją z obłogów dębowych cały długi "łykend".
Mimo, że obłogi na to dostałem odpadowe to efekt był dla mnie zupełnie zadowalający.

Dla takiej fanaberii musiałem zrobić kopyto do klejenia i używać do tej operacji wszystkich dostępnych ścisków.
Takie kopyto musiałem sobie zrobić:

Jak opowiadałem wcześniej całość została naszkicowana na początku jako szkielet koncepcji zabudowy.
Zakładała ona między innymi pewną spójność wykończenia elementami pewnego charakteru.
W związku z tym widoczne krawędzie zabudowy łączone były nie listwami maskującymi tylko klockami litego drewna obrabianymi na obło. Konsekwentnie musiałem w ten sam sposób zrobić długi słupek w szafie na sztormiaki i WC.
Nie obeszło się bez pomocy znajomego stolarza który najpierw kazał sobie przynieść rysunek z wymiarami a potem i tak zadowolony chyba nie był bo jak już strugał i frezował element ( osobiście ) to mruczał: ty to zawsze coś wymyślisz.

Otwór na drzwi wycięty jest na zdjęciu jedynie montażowo ( nawet bez sztormiaczka ledwo się przeciskałem ) bo swój docelowy kształt drzwi mogły osiągnąć dopiero po dopasowaniu schodków.
Sklejek ubywało bardzo szybko.
Budka w środku robiła się ciasna i zaczynało już wyglądać pomału jak na łódce.
Nie przeszkadzało mi nawet, że teraz musiałem robić coraz mniejsze i bardziej pracochłonne elementy a te jak wiadomo zajmują całe wieczory i efekt fotograficzny jest z tego niewielki.

Zaczęło się zanosić na zakończenie łykendowo-popołudniowych prac szkutniczo-stolarskich późną jesienią, ale widocznie nie mogło być za dobrze bo człowiek od którego wynajmowałem przepędził mnie z hangaru. Ale to historia na cały odcinek.

Bardzo fajnie jest zabudowywać własną żaglówkę :)
Praca jest przyjemna, co dzień przybywa różnych fajnych przedmiotów, miły widok drewienek, przydają się rzadko używane i przetrzymywane w piwnicy narzędzia stolarskie i w ogóle.
Na ścianach przypięte plasterkami wiszą szkice z wymiarami a pod ścianą miłe dla oka materiały. No i nie cuchnie żywicą.
Fajna robota.

Jak uprzedzałem wcześniej w euforii zabudowywania zaskoczyła mnie wizyta właściciela który przywitał mnie zgrymaszoną twarzą i jak małorolny chłop nie patrząc w oczy powiedział, że za tydzień wchodzi tutaj ekipa budowlana która zamieni mój hangar na kawalerkę do wynajęcia.
Obiecał co prawda, że zwolni hangar obok i tam jak zechcę może mnie wpuścić ale dopiero jak przepędzi stamtąd poprzedniego właściciela i jego dobytek, ale ten ostatni znak życia dał prawie rok temu.
Posunięcie marketingowo uzasadnione, bo za hangar przyznaję płaciłem sporo mniej niż za kawalerkę.
Biznes jest biznes.
Plan wyglądał następująco: ja z żaglówką na świeże powietrze a w międzyczasie zwalnianie hangaru i ewentualna dzierżawa.
W reakcji na moją minę basseta na sam koniec zamykając za sobą wrota wymamrotał, że za stanie na trawie mogę nie płacić.
Czyli kanał.

Plan mimo wszystko jakoś szczególnie dramatycznie nie wyglądało bo lato, czasu na pracę przy łódce niewiele a ona przecież nie z cukru.
Operacja wywlekania kadłuba miała pójść gładko a wyszło jak zwykle.
Do przemieszczania pod dachem były OK ale jak wyjechały na zewnątrz od razu odpadły .... kółka przy wózku.
Najpierw jedno a potem już poszło dalej po kolei tzn. przy naszej wydatnej pomocy na nowe miejsce postoju pojechała ślizgiem.

Jako, że zamknięcia zejściówki nie przygotowałem wejście musiałem zabezpieczyć starym namiotem.
Wcześniej kiedy miałem okazję oglądać kadłub z innej perspektywy niż twarzą w twarz przy jakiejś pracy, wydawał mi się taki okazały a teraz kiedy stanął na słonku wyglądał jakoś żałośnie.
Taki surowy jakiś.
Goły

Nie wyciąłem też szpigatów dlatego kokpit był bardziej niż zamknięty co dość wyraźnie było widać po każdej letniej ulewie.
Po niektórych szczególnie intensywnych woda potrafiła się wlewać do środka ;(

Plan który zakładał, że miałem się wietrzyć miesiąc lub dwa był jak najbardziej do zaakceptowania ale wiadomo, wyszło jak zwykle.
Kiedy dzień się wyraźnie skrócił i zawiewać zaczęło chłodem zniecierpliwiłem się trochę i zadzwoniłem do właściciela z zamiarem delikatnego ponaglenienia dowiedziałem się od jego córki która odebrała telefon, że Pan wykręcił mi numer i w międzyczasie ...... umarł. Córka natomiast dzierżawą wcale nie była zainteresowana tylko sprzedażą i to jedynie całości własnej własności. Wspaniałomyślnie pozwoliła mi na chwilowe pozostanie na podwórku i to jedynie do czasu rychłej sprzedaży.

Jak skorupę dość regularnie zaczął obsypywać śnieg uznałem, że nie mogę dłużej jeździć tylko wylewać wodę z kokpitu. W piwnicy przygotowywałem sobie powoli elemenciki i jeździłem do łódki. Czasami podłączałem od sąsiada przedłużacz i wtedy w środku i światełko i farelek i dłużej posiedzieć można. Tyle tylko, że takie działania pozwalały bardziej uspokoić sumienie a nie posuwać prace do przodu. Nie no, coś tam zdołałem zrobić . Spanko forpikowe wkleiłem, oblistwowałem sklejki, uchwyty.
Trochę jednak przybyło ;)

Jak zima trzymała jeszcze dość mocno otrzymałem informację od spadkobierczyni, że w te pędy mam oczyścić podwórko bo potencjalny klient przyjeżdża oglądać nieruchomość a brudna skorupa za hangarami wyraźnie obniża wartość handlową nieruchomości.............................

cdn...

Poprawiony: niedziela, 24 stycznia 2010 22:18  
Joomla SEO powered by JoomSEF