Katamaran Quinto2 ze sklejki - cz. 14 (początek drugiego kadłuba)

środa, 22 września 2021 22:59 MarekJ
Drukuj
Zgodnie z zapowiedzią ruszyła budowa drugiego kadłuba. Minął praktycznie rok z groszami od jej rozpoczęcia i tak na oko jestem tam gdzie byłem po półtorej roku budowy pierwszego. Zatem idzie szybciej.
Zmieniłem jednak trochę taktykę co dodatkowo może zaprocentować w czasie wykonania. Zacząłem od wycięcia (prawie) wszystkich wręg. Prawie - bo cały czas kombinowałem jak zabuduję drugi kadłub co miało zasadniczy wpływ na kształt wręg. W efekcie mam jeszcze do zaprojektowania jedną wręgę która w projekcie jest tylko małym dennikiem, a u mnie będzie pełną wręgą aż do sufitu.
Wyciąłem też wszystkie pokładniki, które są łukami o promieniu 2 m. Poprzednio robiłem to w miarę potrzeb co jednak zabierało sporo czasu. Teraz się zawziąłem i zrobiłem od razu wszystkie.
Następnie wzdłużniki, które są sklejane z dwóch listew 2x3 cm no i oczywiście długie co się wiąże z ukosowaniem i sklejaniem wzdłuż.
Potem płaty burtowe. Dla przypomnienia mają one prawie 8 m długości i szerokość 1,25. Skleić trzeba zatem ze sobą 3 i kawałek arkusza sklejki na każdą burtę. Znowu ukosowanie i klejenie.
Po sklejeniu złożyłem dwa razem ze sobą, zabezpieczyłem wkrętami przez przesuwaniem się, narysowałem kształt burty i wyciąłem...
I przykleiłem wzdłużniki. Tak wiem - widać potężny sęk i zaraz zbiorę krytykę. Niestety taki miałem materiał. Wiem, wiem, trzeba było pojechać po bezsęczny tylko wtedy byłby mokry, a te listwy leżakują sobie już ze trzy lata. Sęki zostały wybite, otwory oczyszczone i całość wypełniona papką z żywicy i pyłu sosnowego. Będzie dobrze, musi być...
Na koniec jeszcze dno ze sklejki 10 mm i nadeszła zima. Sezon szkutniczy 2020 zakończyłem 20 listopada.
Sezon 2021 rozpocząłem 10 kwietnia od sprawdzenia czy przez zimę w pierwszym kadłubie nie zalęgło się jakieś życie. Oprócz kilku pająków nie zalęgło się.
Przystąpiłem do kolejnych prac do których potrzebowałem miejsce w szkutni. Wyszlifowałem sklejone jesienią pokładniki.
Wyciąłem jeszcze jedną wręgę. Ta troche czekała bo ciągle kombinowałem nad zabudową. Ostatecznie będzie tak. Kabina dziobowa z koją i krótkim przedsionkiem, następnie ścianka z drzwiami do kabiny sanitarnej. Dalej w stronę rufy ścianka z drugimi drzwiami. Trochę większy przedsionek z zejściówką i w rufie szeroka koja. To jest mój autorski pomysł. Konstruktor w ogóle nie przewidział kabiny sanitarnej, a ta musi być. Dzięki takiej zabudowie jak wymyśliłem nie będzie zabawy ze składaniem koi itp. Wszystko na stałe i powinno być wygodnie.... mam nadzieję. Pierwotny pomysł umieszczenia toalety w rufie powodował, że koja centralna musiała by być rozkładana. Po rozłożeniu to po niej by się chodziło do koi dziobowej. Bez sensu. Tak nie chcę. Wejście do kabiny dziobowej będzie albo przez kabinę WC albo przez forluk. Takie są ograniczenia w katamaranie bez kabiny centralnej. Za to jest szybki ;)
No i czas poszywać. Poważnie rozważałem wykonanie tej operacji dnem do góry. Niewątpliwą zaletą byłoby operowanie na wysokości 1-1.2m, a nie przy samej podłodze. Z jakiś jednak powodów konstruktor, który wykonał tych katamaranów conajmniej 10 podaje metodę "dnem do dołu". Tak więc zostałem przy wersji projektanta i chyba dobrze.
Generalnie taktyka była taka, że po zszyciu tak co metr rozchyliłem burty zgodnie z projektem czyli prawie 2m na rufie. Następnie zszyłem całość - straszna męczarnia zwłaszcza na dziobie. Potem przemalowałem żywicą połączenie i zacząłem odcinkami wyjmować druciki i robić normalne złącze z zagęszczonej płatkami bawełny żywicy i paska szklanego. Odcinki były takie żeby nie obciążać moimi 105 kg części tylko zszytej czyli tak po 1-1.2m i po wyschnięciu dalej. Zatem kilka dni to musiało trwać.
Po wykonaniu złącza na całej długości jeszcze dwa kolejne paski i burty zostały połączone z dnem.
Następnie przyjechali przyjaciele, obróciliśmy całość do góry dnem i zrobiłem złącze zewnętrzne. To już wygodna fajna robota.
Dalej ponowny obrót z użyciem przyjaciół i wklejanie wręg. Jak widac na zdjęciach różne ciekawe rzeczy się dzieją. Wręgi staram się wklejać kompletne czyli z zamontowanymi deklami rewizyjnymi, przyklejonymi wspornikami koi, pokładnikami itp. Zawsze to wygodniej jest zrobić na zewnątrz niż w kadłubie. To kolejna nauka z kadłuba pierwszego.
Generalnie technologia polega na tym, że wklejamy wszystkie wręgi do dna, następnie za pomocą pasów transportowych i innych wynalazków doginamy do nich burty. To jest dramat. Szanuję konstruktora, bo w końcu trochę tych jachtów tak zbudował i dzięki temu uzyskujemy obły kształt, że trudno się domyśleć, że to sklejka ale w czasie doginania dzieją się cuda. W skrócie... Cały czas trzeba kontrolować pozycję wręg na poziomie wzdłużników. Trzeba rówmież kontrolować żeby doginanie szło symetrycznie. Dodatkowo przy drugim kadłubie niezwykle ważne jest żeby wyszedł taki sam jak pierwszy. Projekt nie precyzuje dokładnie pozycji wręg. Na dnie determinuje to ich szerokość ale na wysokości wzdłużników to już tylko pion, który się zmienia bo w czasie doginania prostuje się dno... No ale w pierwszym kadłubie to jakoś się tego pilnowało i coś wyszło. Drugi musi być identyczny! A zwłaszcza muszą się zgadzać odległości pomiędzy wręgami 1 i 11, które to są punktem mocowania dźwigarów łączących kadłuby. Co ja się nabiegałem do pierwszego kadłuba żeby to wszystko się zgrało... Polecam dalmierz laserowy. Jeśli ktoś by się na to porwał to zapraszam do kontaktu ;)
Jak tak sobie klnąc na czym świat stoi doginałem wydawało mi się, że przy wrędze 8 jest wszystko OK. Nagle patrzę a tam coś się dzieje złego....
Ósemka.... Co tu sie odp.....o... ???
Otóż sklejka miała wadę fabryczną (brak jednej wewnętrznej warstwy na odcinku ok 5mm). Naprężenie, a właściwie sprężenie wręgi przy doginaniu burty było na tyle duże, że w tym miejscu się "sprasowała". Na zdjęciu widać już stan po odłupaniu rozklejonych warstw. Oczywiście zgodnie z prawami Murphy'go jeśli wręga może mieć słabsze miejsce to będzie ono tam gdzie działa największa jednostkowa siła czyli tam gdzie wręga jest najwęższa....
Dodatkowo widać, że wręga też straciła pierwotny kształt. Różnymi magicznymi sposobami (czyli używając tzw maszyn prostych) doprowadziłem ją do kształtu pierwotnego i załatałem używając wieeeeelu warstw tkaniny i żywicznej papki. Wyszło w sumie nieźle.
Niektóre wręgi nie chciały też za cholerę przylgnąć do burt w połowie wysokości. Dotyczy to w zasadzie 0, 1, 14. Tam zastosowałem dość popularne na Śląsku ankrowanie czyli skręcanie ze sobą przeciwległych ścian budynku za pomocą gwintowanego pręta. Do jachtu też się nadaje ;)
No i na tym etapie jestem. Zimno trochę ale liczę, że do połowy listopada da się jeszcze powalczyć.
Ze spraw około-szkutniczych to w ósmym roku budowy (tak, tak... ósmym :-( ) zaliczyłem pierwsze włamanie do mojej szkutni. Amator cudzej własności rozciął folię nożem i przywłaszczył sobie pędzelki, krążki papieru ściernego, nagrzewnicę, szczypce do cięcia drutu, kombinerki i głośnik bluetooth. Nosz k......a mać! W sumie całe szczęście, że nie zaczął odkręcać ścisków stolarskich i pasów, bo wtedy by mi wszystko połamał. Jako, że folia jest już w stanie degradacji, przed zimą wymienię ją na ściankę z płyt OSB i całość zamknę. Wymyśliłem jak zrobić tą ściankę żeby dało się ją szybko, segmentami demontować  w czasie upałów. Trochę mnie to szarpnie ale te folie w sumie też są drogie. No i inne zabezpieczenia też poczyniłem. Na takiego menela raczej wystarczą.
Pozdrawiam
Marek

 

 
Joomla SEO powered by JoomSEF