W czasie urlopu wykonaliśmy z synem, tzw. rozpoznanie walką. Pierwsze pływanie wypadło super, ale o tym za chwilę. Żeby wypłynąć, trzeba było wykonać masę pracy. Przede wszystkim dokładne oględziny: szczelność zachowana – nie przecieka, grzybki nie odrosły (może jeszcze czas, poczekamy do jesieni). Przygotowania zaczęliśmy od sklejenia rumpla i nowej półki do silnika.
Rumpel był w kawałkach, ściśnięty trytkami. Brakowało jednej klepki, nie udało mi się jakiejś sensownej dokupić, jedyne drewno egzotyczne, jakie znalazłem, to był parkiet. Skleiłem bez niej. Wyszlifowane od czoła klepki skleiłem na żywicę, całość oszlifowałem, potem z żywicy z pyłem ze szlifowania zrobiłem pastę, zaszpachlowałem, jeszcze raz szlifowanie i pomalowanie z zewnątrz. Stwierdziłem, że pomaluję żywicą. To był błąd: druga warstwa po 5 dniach jeszcze się lepiła. Zdrapałem, zeszlifowałem trochę, teraz jest suchy, ale nie do końca zabezpieczony.
Rumpel: stan w chwili zakupu.
Szlifowanie.
Klejenie. Folia nie przywiera.
Półkę silnika wykonałem z dwóch kawałków sklejki (podobno) wodoodpornej 18mm sklejonej na żywicę z dociskiem. Zabrakło zacisków, położyłem akumulatory. Na razie trzyma. Poprzednia byłaby dobra, gdyby była wyższa.
Półka silnika
Nowe fały: 4 liny po 30m: wykonaliśmy szplajsy, położyliśmy maszt, wciągnęliśmy, postawiliśmy maszt. Cały dzień pracy. Jak pisałem, wyszło coś jeszcze: okazało się, że maszt był naprawiany: przy nieumiejętnym opuszczaniu lub podnoszeniu spadł i się wygiął. Szanowny Sprzedawca raczył to zataić. Wewnątrz jest rura, przynitowana do masztu na długości ok. 2m. Masztu nie da się już bardziej wyprostować, chyba, żeby wymienić tę rurę na inną, wstępnie wygiętą w przeciwną stonę Ugięcie nie jest duże, widać dopiero jak się spojrzy wzdłuż masztu od pokładu. Będzie się pływać delikatnie, do przyszłej wymiany masztu. W każdym razie fok został wciągnięty i nawinięty na roler.
Poprawiłem mizerne mocowanie steru, śrubek oczywiście nie udało się kulturalnie odkręcić, poszedł w ruch młotek i przecinak. Potem rozwierciłem otwory pod M8, ale gwintowanie odpuściłem – wykonam w czasie zimowania. Muszę najpierw ocenić grubość materiału w tym miejscu, żeby nie okazało się, że będzie po półtora zwoju gwintu. Jeżeli tak, to albo wbiję nitonakrętki (jak znajdę z kwasówki), albo wykonam dopasowany pierścień z nagwintowanymi otworami. Doraźnie skręciłem śrubami na nakrętki, przynajmniej nie wypadnie.
Walka z silnikiem: najpierw regulacja biegów. Działa, ale „jedynka” wypada. Przy próbie podłączenia teleflexu przestała całkiem wchodzić. Rozebrałem przekładnię, okazało się, że widełki wodzika zmiany biegów są wygięte. Prawdopodobnie wygięło się do reszty przy próbie zmiany biegów, teleflex ma za duży skok. Może to się jakoś reguluje? Nie wiem, nie zaglądałem jeszcze do kasety z dźwignią. Na szczęście kły zabieraka w porządku. Silnik niby NRD-owski, ale łożyska radzieckie: to się nazywa współpraca krajów RWPG. Wyprostowałem wodzik, przy okazji umyłem i podsmarowałem przekładnię. Zalałem olejem, teraz działa, ale pływaliśmy ze zdjętą pokrywą bakisty ze studzienką: jakoś trzeba obsługiwać silnik.
"Myję zęby, bo wiem dobrze o tym...." :) kto pamięta?
Wszystko gotowe: płyniemy wreszcie. Wyszliśmy na silniku, nawinął na śrubę zielska i stanął. Taka przystań, chyba najbardziej zarośnięta ze wszystkich na zalewie: ze znanych mi rodzajów napędu jedynie bocznokołowiec da sobie radę. Przedtem, jak zaczynało nawijać, wrzucałem na chwilę wsteczny, teraz, zanim zszedłem do maszynowni żeby przerzucić bieg, zdążył nawinąć kulę wielkości piłki do koszykówki. Nie da się wrzucić na luz jak jest na gazie, więc zdjęcie gazu powoduje zgaszenie silnika. Obieram zielsko, a wiatr pcha w szuwary. Obrałem, odpalam, jedynka, gaz, wyszedł. Popływaliśmy trochę na foku. Zwrot przez sztag ciężko idzie, trzeba nabrać wprawy i wyczucia. Widać, że będzie się dobrze pływało. Zdjęcia są z późniejszego pływania na samym silniku, na żaglu mieliśmy więcej pracy, a włączona wcześniej kamera zawiodła.
Płyniemy !
Na rufie zastępcza jednostka ratowniczo-desantowa. Kupię też mały ponton.
Z powrotem do przystani silnik ma „pod górkę”, bo ilość zielska się zwiększa, miecz opuszczony, opór rośnie a kadłub pcha zielsko przed sobą do tego stopnia, że wiatr nie znosi w szuwary: po prostu się grzęźnie jak w bagnie. Przy okazji wyszło, że winda do podnoszenia miecza jest źle wykonana, przekrzywia się, linka spada i wcina się między rolkę a obudowę. Po chwili na śrubie znowu jest kula, a za sterem warkocz zielska długi na 4m. Kula nawet się obraca, ale nic to nie daje (poza zwiększeniem obwodu). Dobrze, że zatoka jest osłonięta od wiatru: na miejsce dotarłem "wiosłując kotwicą" (nie mam jeszcze pychówek).
Wywożenie kotwicy.
Mimo tych wszystkich trudności zgodnie uznaliśmy, że cel nr 1 osiągnięty: pływa! Może jeszcze nie wszystko działa w 100%, brakuje jeszcze wielu rzeczy, ale już można pływać. Prowizoryczna przeróbka windy miecza dała tyle, że linka talii zacina się przy opuszczaniu a nie przy podnoszeniu. Przynajmniej przy mniejszej sile, ale i tak do opuszczenia miecza potrzebne są dwie osoby: jedna musi prowadzić linkę na rolkę. Miecz waży ok. 140..160kg (nie wiem dokładnie), podnoszony jest za krótszą krawędź, więc na fale jest dwa razy tyle, talia ma przełożenie 1:8. Do tego do pokonania jest opór na 8 zardzewiałych łożyskach. Przy podnoszeniu, na wyczucie jest 40..50kg do uciągnięcia na lince. Konstrukcyjnie jest to porażka: tylko teoretycznie można w nieskończoność zwiększać przełożenie talii. Pierwszy pomysł: założyć wyciągarkę elektryczną z możliwością podnoszenia ręcznego.
Talia miecza.
Fał miecza.
Grot potrzebuje pełzaczy (zamówione, czekam) i lazy jacka, choćby w postaci samych linek. Żaglom przydałyby się pokrowce. Na początek następnego sezonu już muszą być.
Na wiosnę planuję pomalowanie antyosmozą i antyporostem. Sprzedawca mówił, że antyosomoza jest, niby na to wygląda, na ile mogę to ocenić. Zobaczymy, jak będzie wyglądał po umyciu na lądzie. Będę musiał pożyczyć jakiś podnośnik, odpowiedni do ciężaru. Dobrze by było zabezpieczyć również miecz, jest z gołej blachy, ocynkowanie odpuszczę, zbyt poważna operacją: wyciągnąć, zawieźć, przywieźć, włożyć. Są farby do stalowych kadłubów, zawierające cynk, może nie jest to taka rewelacja jak piszą, ale na pewno lepsze niż zwykła farba typu stalochron lub to co jest, czyli nic (przynajmniej odpada piaskowanie). Może ktoś z Kolegów doradzi?
Poszukuję drugiego silnika, bo ten stwarza problemy. Choć nie zdarzyło mi się, żeby Forelka nie odpaliła. Zimna potrzebuje kilku(nastu) szarpnięć, ciepła zazwyczaj odpala od jednego. Ale humory swoje ma. Spalanie wychodzi 3..4l/h: prawdopodobnie wylewa większość za burtę, pompka za dużo podaje. Jak zostanie ze mną na dłużej, wykonam przelew z powrotem do zbiornika i oczywiście połączę z teleflexem. Ale i tak, prędzej czy później coś kupię, może być używany, byle niezawodny, żebym, jak przyjeżdżam na weekend, zajął się pływaniem, a nie nieplanowaną naprawą silnika. Co najmniej 10KM 4suw z rozrusznikiem, zamieściłem zapytanie, może coś się trafi. Jeszcze przydałby się jakiś patent na te algi słodkowodne. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, poza wymianą silnika, który będzie mocny na tyle, żeby przede wszystkim pociął zielsko i zostało mu jeszcze dość mocy żeby wypłynąć. Może dorobić jakiś nóż do spodziny, założony na stałe?
To na razie tyle. Przede mną kilka weekendów, trochę pracy na wodzie, trochę na lądzie. Na bieżąco będę zdawał relację. Może jeszcze uda się wypłynąć w tym sezonie.
Pozdrowionka
Michał
P.S. Dodałem 2 zdjęcia mechanizmu podnoszenia miecza. Dobrze widać: miecz wisi na miękkiej lince - do wymiany, ale nie na wodzie.
Różne drobiazgi w czasie pływania« poprzednia | następna »Sezon 2018 - podsumowanie |
---|