Minął kolejny sezon, w trakcie którego okazało się, które z rozwiązań są udane i co jeszcze do poprawki. Na sezon zaplanowałem kilka prac, ale kilka wyjazdów się nie odbyło, z powodu wypadku: przejechałem dzika, miałem wiele szczęścia, ale to zdarzenie unieruchomiło mnie na półtora miesiąca.
Tydzień po wodowaniu, z pomocą kolegi postawiłem maszt i otaklowałem. Od tego momentu na zmianę: pływanie i remont. W czasie wolnym od pływania kontynuowałem prace niewykonane przed wodowaniem. Część na wodzie, część w garażu.
#ZnaczyKapitan – otaklowany i gotowy na wyzwania w sezonie
Po wciągnięciu i nawinięciu foka okazało się, że został obszyty za wąsko i poszczególne zwoje UV-ki nie zachodzą na siebie. Pozostawiłem do poprawki po sezonie. Pokrowiec grota jest trochę za ciasny – po zapięciu suwaka wygląda jak rurki… powinien być szerszy. Tent chyba najbardziej pasuje, ale remizki powyłaziły z tkaniny. Pod koniec sezonu okazało się, że tkanina mocno wypłowiała. Wykonawca będzie miał sporo pracy przy tej reklamacji.
Pantograf i studzienka – autorecenzja:
Autorecenzja, bo nikt nie komentuje, poza kilkoma lajkami na fb :). Znaczy ocenę wystawię sobie sam, nie liczcie na mój obiektywizm.
PROJECT VS REALITY: Nie udało się wycelować silnikiem w stary otwór achteru tak jak się narysowało. Coś jednak nie wyszło. Cały sezon rozważałem dylemat: poprawić czy zostawić? Poprawa oznaczałaby konieczność przeróbki tylnej ścianki studzienki, pokrywy komory kokera, zdemontowania i ponownego zamontowania, w innym miejscu jarzma mechanizmu, wykonanie nowego kołnierza i dopasowywanie wszystkiego raz jeszcze – słowem: rzeźnia. I to bez gwarancji, że będzie lepiej. Zdecydowałem zostawić, a żeby działało jak chciałem, konieczne jest przedłużenie komory silnika kosztem wanny kokpitowej.
Montaż mechanizmu: złożeniówkę rysuje się dużo łatwiej. Po włożeniu silnika kołnierz przykręcałem na wyczucie, z rozkręcaniem było trochę lepiej: nie musiałem namawiac nakrętek, żeby załapały gwint śruby. Przyda się rewizja dla ułatwienia dostępu przed następnym montażem.
Praca mechanizmu: bez zacięć, podnosi się lżej niż poprzednio, mimo większej ilości żelastwa. Możliwa jest obsługa linką talii, ale trzeba użyć dwóch rąk. W górnym położeniu całość kołysze się nieco na boki. Na przystani blokowałem górne ramiona klinami, pływałem głównie z opuszczonym silnikiem.
Pływanie: pierwsze pływania były na silniku – prawie nie było wiatru, mogłem więc dokładnie wszystko sprawdzić i wyciągnąć wnioski dla dalszych prac. Jest zauważalnie lepiej. Niezależnie od tego, że drgania i hałas wyraźnie się zmniejszyły, wykleiłem samoprzylepną pianką pokrywę silnika od spodu (jak do komór silników w samochodach). Zrobiło się jeszcze trochę ciszej, dźwięk przeszedł w bas :)
Kołnierz się sprawdził: zamknięcie otworu jest bardziej hydrodynamiczne a do komory silnika dostaje się mniej spalin. Wykonałem próbę: gdy silnik pracuje na luzie, zasysa spaliny pod pokrywę, zwalnia i w końcu gaśnie, ale teraz trwa to ponad 10 minut. Na wstecznym woda mniej się kotłuje niż poprzednio. Ciąg do tyłu nadal jest słaby, mimo to rufą pod wiatr odejść się da. Spodziewam się, że całkowite zamknięcie przestrzeni między kryzą kołnierza a kolumną silnika rozwiąże te dwa problemy – odetnie dopływ spalin od spodu i zamknie otwór kołnierza, woda na wstecznym nie będzie się kotłowała i ciąg wstecz będzie lepszy. Dopóki tego nie zrobię komora silnika musi pozostać otwarta, a po uruchomieniu silnika najlepiej od razu wrzucić bieg, żeby struga odrzucała spaliny do tyłu.
Z powodu obniżenia poziomu wody oraz upałów zalew zarósł, w poprzek podejścia pojawił się szeroki pas wodorostów. Nigdy wcześniej nie pływałem kombajnem do kapusty. Same rośliny nie są problemem, ale zatrzymują one np. zgubione żyłki wędkarskie. Raz nurkowałem pod kadłubem. Jak już będzie rewizja, będę miał dostęp do śruby z achteru. Może nawet uda się wykonać rewizję w taki sposób, aby dało się też wymienić śrubę bez wyciągania silnika.
Opory pływania – weryfikacja: Zanim wykonałem próby, można się było spodziewać, że opuszczony silnik przy zamkniętym otworze studzienki będzie stawiał opór porównywalny do zanurzonej spodziny silnika na pawęży (jedyna różnica to wpływ kryzy kołnierza). Różnica oporów między opuszczoną spodziną z zamkniętym otworem studzienki, a schowaną spodziną i otwartą studzienką przez większość sezonu pozostawała nieznana. Po podniesieniu silnika słychać chlupanie, ale to za mało na wnioski. Dla sprawdzenia musiałem poczekać na odpowiednie warunki: umiarkowany, stabilny, południowy wiatr (w poprzek Zalewu) i niewielka fala. Wykonałem próby, na pełnym foku w półwietrze z podniesionym i opuszczonym silnikiem. Pomiar prędkości wykonałem darmową aplikacją na Androida (GPS test). Przy 7..8km/h podnoszenie silnika nie wpływało znacząco na zmianę prędkości. Wygląda na to, że otwarta studzienka stawia opór porównywalny do zanurzonej spodziny. Dobrze by było zamknąć otwór studzienki po podniesieniu silnika.
Podsumowanie: Pierwszy sezon użytkowania pokazał, że konstrukcja jest udana, zostało do wykonania jeszcze kilka poprawek i uzupełnień. Udało się osiągnąć cel: podnoszenie i opuszczanie bez zacięć, dałoby się jedną rękę gdyby była knaga szczękowa, można podnieść podczas pływania. Na prowizorycznej sztorcklapie nie zakładałem. Spaliny nie dostają się do wnętrza. W czasie sezonu ujawniła się jeszcze jedna wada: jeżeli w kokpicie zbierze się trochę piasku, to po spłukaniu zostaje on na dnie studzienki, jak na półce. Przedtem też tak było, nie przeszkadzało, bo nie było kołnierza. Teraz trzeba kilka razy podnieść i opuścić silnik, żeby się wypłukał. Mam już pomysł, jak to poprawić.
Prace przy napędzie mechanicznym i pantografie mają się ku końcowi. Na szczęście nie ma porażki, nie ma też grubych poprawek. Podnoszenie silnika daje tyle, że nie zarasta, na opory pływania nie ma wpływu. Dopiero po wyciągnięciu na plac okazało się, że pół skegu obrosło: z punktu widzenia zadbania o przekładnię jest to jak najbardziej akceptowalne, ale po powiększeniu komory silnika da się jeszcze unieść o te 10cm. Oceny kolegów z przystani są pozytywne, że konstrukcja się obroni, na fb dostałem nominację do Oskara za reżyserię od jednego z komentujących, ale to głównie zasługa scenarzysty. Zostałem nazwany inżynierem, oraz laminatorem.
Zaległości w sezonie
Jak zwykle, w czasie pływania coś się zrobi, głównie są to drobiazgi. Podokręcałem luźne okucia i zawiasy, uszczelniłem silikonem (sorry) co się dało na pokładzie: woda dostaje się np. przez stójki sztormrelingu, mocowanie kosza dziobowego, śruby mocujące rolki organizera, potem cieknie pod podsufitką, która moknie i się psuje. Najwięcej zbiera się w kiblu. Wygląda fatalnie, ale to tymczasowe rozwiązanie. Na razie tak musi zostać, do remontu pokładu będę uzupełniał silikon.
Tuż po wodowaniu nabyłem myjkę ciśnieniową, marki „P…” w „L…”, opinie ma pozytywne, jakość jest dobra, zwłaszcza że „za dwie stówki bez złotówki”. Oprócz użytkowania w domu, używałem do mycia pokładu i czyszczenia po wyciągnięciu z wody. Daje radę: oprócz mojej wyczyściłem jeszcze jedną łódkę, która stała w lesie i była cała zielona. Na razie działa bez zarzutu, w razie czego są 3 lata gwarancji.
Kupiłem pompkę zęzową, podłączyłem na stałe do akumulatora, wąż od pompki kończy się nad zlewem. Na razie nie ma stałego miejsca, położyłem w miejscu, w którym często zbierała się woda. Jak to zwykle bywa, po zakupie okazało się, że woda już się tam nie zbiera.
Maszt otrzymał dwie knagi do fałów – fał foka i zapasowy zakończę na nich i zyskam wolne miejsca na stoperach fałowych, na późniejsze patenty. Zamierzam założyć lazy-jacka i refpatent grota. Ponieważ nie udało się kupić większych knag masztowych niż 125mm, kupiłem pokładowe knagi 210mm i przykręciłem po 2 x M8 do wbitych w profil masztu aluminiowych nitonakrętek. Knagi musiałem trochę zmodyfikować: podpiłowałem stopki w łuk, żeby ułożyły się na profilu masztu i sfazowałem otwory od spodu, żeby zrobić miejsce na kołnierze nitonakrętek. Wygląda, jakby tak miało być (z daleka):
Knagi masztowe – kolejne etapy
Wydają się trochę duże, ale maszt jest wysoki, więc fały długie, przyda się więcej miejsca. Mam nadzieję, że ten krótki akapit powstrzyma Administratora przed przeniesieniem tego wątku do jachtów motorowych.
Upancernianie poszycia
Kontynuowałem upancernianie na wodzie, żeby pozbyć się materiału z wnętrza i odzyskać miejsce. Kadłub nie został trwale odkształcony oponami, ale na lądzie mogło być jakieś sprężyste odkształcenie. Temperatura wody około 20st.C, więc do wiązania żywicy w sam raz. Przed laminowaniem grzałem farelką, żeby pozbyć się resztek wilgoci, potem zmywałem nie żałując acetonu, szmat i papieru. Pod koniec laminowania dno było ciepłe, ale w czasie laminowania temperatura powietrza była około 35stC. Laminowanie wykonałem w 3 etapach: w pierwszym wylaminowałem pas stępkowy pod kokpitem (miałem wcześniej pocięte arkusze na wymiar) w drugim obie strony achteru do linii przedniej ścianki studzienki, wraz z przedłużeniem wręgów po obu stronach studzienki, w trzecim burty, obło i dno pod wanną kokpitową wraz z połączeniem półwręgów pod kokpitem – przedtem sięgały tylko za obło. Czwarty etap – zakończenie – poprawki, dolaminowania, wycinanie i laminowanie nielicznych (na szczęście) pęcherzy pozostawiłem na potem.
Brakuje jeszcze wręgów w linii przedniej ścianki studzienki – były tam półwręgi, ale zostaną one zastąpione wlaminowanymi ściankami. Już teraz jest tam trochę grubiej, bo wyszła 10cm zakładka, między drugim a trzecim etapem. Przy wlaminowaniu ścianek nałożę więcej niż trzeba i wyjdzie masywny kątownik, który zastąpi półwręgi. Zakończyłem na linii starej farby, w kolejnym etapie, po usunięciu następnego odcinka zabudowy zeszlifuję poszycie, zukosuję nowy laminat i będę kontynuował upancernianie, może też na wodzie, żeby uniknąć odkształceń kadłuba.
Uszczelniłem gródź oddzielającą achter od kabiny. Zamiast tkaniny szklanej użyłem kawałków tkaniny poliestrowej i stylonowej z bliżej nieokreślonych części garderoby (dawno temu podpatrzyłem w modelarni). Nasącza się łatwiej niż tkaninę szklaną, można kilka warstw na raz. Pęcherzami zbytnio się nie przejmowałem: ma tylko zatrzymać pył przy szlifowaniu i ewentualnie wodę. Surową sklejkę zamalowałem resztką żywicy.
Po związaniu nie da się oderwać, ale jest dość elastyczne. Przy usuwaniu zobaczę, jak mocno będzie trzymać. Może jest to alternatywa dla mocowania zabudowy? Przygotowanie materiału nie jest kłopotliwe, bo nie ma ścinków szkła. Prace w achterze i pod kokpitem wstępnie rozplanowałem na następne dwa sezony, więc zamknięcie jest konieczne.
#ZnaczyKapitan zimuje na oponach pod plandeką, tak jak w zeszłym sezonie. Wyciągnąłem z wody w drugiej połowie listopada jako jeden z ostatnich na przystani. Rozmontowałem kołnierz, zdjąłem silnik i jarzmo z ramion mechanizmu, zabrałem do garażu na przeróbki. Dokupiłem kociego żwirku – sprawdził się poprzedniej zimy. Antyporost nadal nieźle wygląda, powinien wytrzymać jeszcze jeden sezon. P. Sławek z SeaLine (pozdrawiam!) radzi, by lekko przeszlifować.
Tak wygląda po sezonie taśma GorillaTape, z której wykonałem „amortyzację” na styku dna studzienki z kołnierzem (nakleiłem po 2 warstwy):
Przed kolejnym sezonem wykonam z gumy, jak należy, w czasie zakończenia kołnierza. Krawędź kołnierza miejscami się przytarła – gumowa podkładka musi być na całym obwodzie.
Tą samą taśmą uszczelniłem okna, tak wygląda po ponad roku:
Zauważyłem, że miejscami się odkleja, może powierzchnia była zbyt chropowata, a może też za bardzo naciągnąłem przy naklejaniu. Taśma McGyvera wytrzymuje miesiąc, więc warto mieć na łódce rolkę w razie czego. Nieźle spisała się też taśma aluminiowa do kominów, tyle że nie najlepiej wygląda.
Po wyciągnięciu z wody wyciąłem otwór na rewizję komory kokera, która cały sezon była zamknięta: wewnątrz było trochę wody – mam nadzieję, że dostała się od góry, przez uszczelnienie kokera lub od pawęży przez podpórkę pomostu. Na zimę zostaje bez rewizji, założę po pomalowaniu:
Do wycięcia otworu użyłem wycinarki do glazury, podobnej w budowie do cyrkla, założonej na wiertarkę.
Dalsze plany
Zanim zacznie się kolejny sezon zamierzam wykonać kilka prac, tym razem zdecydowanie mniej niż poprzednio: głównie skupię się na poprawkach.
* Powiększenie komory silnika: skrócę wannę kokpitową, przez co wydłużę komorę silnika, ale stracę pokrywę bakisty. Nie ma tego złego – w przyszłości będę mógł zmieścić większy silnik a bakista i tak jest do przeróbki bo ma półtoracentymetrowej wysokości kryzę. 5cm powinno wystarczyć, choć przy 10cm nie byłoby dużej różnicy: i tak nie siedzę na samym końcu kokpitu. Zanim to zrobię, przejrzę inne silniki pod kątem wymiarów: głupio by było, gdyby brakło 1cm, a nakład pracy jest taki sam, niezależnie od uzyskanego miejsca.
* Rozwiążę problem piachu na dnie studzienki – założę szpigaty i wyprowadzę odpływy przez burty lub na rufę.
* Wykonam rewizję na bocznej ściance studzienki, ułatwiającą montaż silnika i kołnierza.
* Kable z cięgnami i przewód paliwa przeprowadzę pod silnikiem i przez ściankę komory.
* Odciążę talię do podnoszenia – założę sprężyny: dolne ramiona mają otwory, na osi górnych ramion są założone wieszaki. Pozostało dobrać sprężyny i wykonać elementy łączące.
Będzie trzeba szlifować i malować część komory raz jeszcze. Przy tej okazji dobrze by było, żeby przymierzyć się do wykonania zamknięcia studzienki klapą po podniesieniu silnika. Może uda się wykorzystać tę poliestrową porażkę wyklepaną w poprzednim sezonie. Nie jest tego dużo, znaczy nie tak dużo jak w zeszłym sezonie. Jest szansa wykonania większości prac w garażu zimą, wczesną wiosną wlaminuję elementy i pomaluję. Pomału przygotowuję się do następnego etapu remontu.
Do parku maszynowego dołączyła mała sprężarka, znaleziona na oeliksie. Podobnie jak agregat, nówka za pół ceny. Szkoda tylko, że agregat nie da rady jej napędzać. Wystarczy do przedmuchiwania szlifierek i pozbywania się pyłu z kombinezonu.
Przygotowuję plan pracy. Tym razem zamierzam jak najwięcej wykonać zimą w ogrzewanym garażu, żeby jak najmniej pozostało do zrobienia na przystani. Jest to, znana z socjalistycznego budownictwa mieszkaniowego, metoda prefabrykowanych elementów. Socjalizm poległ, ale mnie może się uda. Rozpisuję kolejno prace, łącznie z czasem, jaki na nie przewidziałem. W miarę nabywania doświadczenia określanie czasu staje się coraz bardziej trafne. Jeżeli tym razem zdążę z remontem na połowę kwietnia, pęknę z dumy. Miało mi wystarczyć na dwa sezony, ale to chyba silniejsze ode mnie.
Kolejne wnioski
Dla Cierpliwych, Wytrwałych Czytelników (szacun!), tych, którzy będą chcieli/musieli się z tym samym zmierzyć: po laminowaniu całe ubranie jest w pojedynczych nitkach włókna szklanego, nie ma sposobu, żeby to usunąć. W dodatku te włoski przechodzą na inne ubranie w pralce, w torbie czy w szafce, a także przedostają się ze skóry na czyste ubranie (dopiero po drugiej kąpieli można uznać, że na skórze prawie nie ma szkła). Swędzenie ustępuje po jednym dniu, wydaje się że z przyzwyczajenia. Znaczy należy mieć dwa komplety ubrań – jeden do pracy i drugi na dzień po pracy i pakować je w ODDZIELNE worki foliowe. Luzem do torby nie kłaść, bo podzielą się szklanymi włoskami z innymi ubraniami i torbą.
Przez to wszystko wytworzyła się u mnie zbyt duża dysproporcja między umiejętnościami szkutniczymi a żeglarskimi. W tym sezonie niewiele nadrobiłem. Następny sezon woduję się pierwszy, planuję mniej pracy a więcej pływania. Czas odzyskać harmonijną równowagę.
c. d. n.
Rozpoznanie walką« poprzednia | następna »Sezon 2018: pierwsze prace na łódce |
---|