Sklejka pięciomilimetrowa jest wiotka i mam problem by ją precyzyjnie pociąć na kawałki, z których powstanie poszycie dna. Sposób traconego stryropianu jest bardzo dobry ale jak dla mnie ma jedną wadę.
Nie mam styropianu.
Zatem tnę sklejkę ręczną piłą na stole z kadłuba łodzi. Sposób ten ma wiele wad, w tym możliwość przypadkowego uszkodzenia kadłuba przy nieuważnym wyznaczeniu linii cięcia. Ma też jedną zaletę. Robota idzie dosyć szybko, chociaż mało precyzyjnie. Na tym etapie nie chodzi jednak o precyzję. Z wymiaru posiadanych arkuszy sklejki
wynika, że dno musi się składać z czterech kawałków. Pas poszycia po lewej i po prawej stronie łączony jest do kadłuba przy pomocy gwoździ i kleju na wewnętrznej stępce. Przedtem pasy poszycia muszę połączyć w poprzek. Kleję to epidianem na zakos.
Jak widać, w towarzystwie kota. Z tym kotem to jest trochę dziwna sprawa. Pochodzi z wiosennego miotu i został porzucony przez matkę. Kilka lat temu córka znalazłato ślepe i miauczace na kupie kompostu w odległym zakamarku ogrodu. Ślepe było, malutkie i do kota podobne po drugim a może dopiero i po trzecim spojrzeniu. Darło się w niebogłosy i temu zawdzięcza życie. Czułe dziewczę skonstatowało, że łapki ma, pyszczek ma i serduszko mu tak bije bardzo szybko. Bierzemy. Wykarmiła to w akademiku przy pomocy lateksowej rękawiczki przedziurawionej na
palcu szpilką i napełnionej mlekiem. Kiedy się skończył akademik mnie się dostał kot. Po podrośnięciu widać czemu został porzucony przez rodzinę. Nie do końca ma równo pod tym kudłatym deklem. Nie na tyle by się zająć swoimi kocimi sprawami zamiast wciąż towarzyszyć mi przy klejeniu sklejki...
Wyniosłem wszystko na dwór bowiem różnica temperatur pomiędzy piwnicą a podwórkiem wynosiła powyżej dziesięciu stopni na plus w stronę podwórka. W tych warunkach Epidian znacznie szybciej żelował na zewnatrz. Po związaniu kleju oba denne płaty wędrują na swoje miejsce. Tam są obrysowane i przy pomocy wyżynarki wrżnięte ,
mniej więcej, z dwucentymetrowym zapasem.
Wiązania kadłuba są gotowe. Tutaj wzmocnienie pawęży i dejwut mocujący nadstępkę do kadłuba.
Po przyklejeniu i przybiciu do burt i pawęży poszycie jest obrabiane strugiem i szlifierką taśmową. Szczelina na nadstępce zalana żywicą zagęszczoną pyłem z uprzedniego szlifowania sklejki.
Po uszczelnieniu połaczeń przy pomocy pasków maty nasączanych epidianem przychodzi kolej na wycięcie we dnie dziury. Ściśle oczywiście zaprojektowanej szczeliny na miecz. Jest to czynność o tyle delikatna, że szczelina przebiega przez dwa wręgi, które teraz trzeba przeciąć. Poczatek i koniec wyznaczaja otwory na wymiar wywiercone przy pomocy wierteł kubełkowych. Teraz tylko stary Stanley z żółtą raczką i tniemy to cośmy tak niedawno posklejali.
Teraz łódkę... bo teraz to jest już łódka, ma dno i gdyby ją zrzucić na wodę, to by zatonęła biorac wode przez szczeline na miecz. Zatem jednak jeszcze nie. Kadłub przyszłej łodzi obracam na burtę by mieć łatwiejszy dostęp do rozmaitych zakamarków po to by je przeszlifować i nadać sznyt ostateczny przed malowaniem. Tak by już prócz osadzenia skrzynki mieczowej więcej sobie kadłubem głowy nie zawracać.
Zanim skrzynkę mieczowę ędzie mozna osadzić (na wkręty przechodzące na wylot przez poszycie i nadstępkę/stępkę wewnętrzną) trzeba ją najpierw powycinać i poskładać. Według dokumentacji na ścianki sklejka 5 mm, przód i tył z listew drewnianych, Pokrywa od góry ze sklejki. Trójkątne wzmocnienia, w projekcie z desek, robię ze sklejki. Znak czasów kiedy wodoodporna sklejka jest tania i dostępna bez problemu.
Operacja osadzenia skrzynki mieczowej w kadłubie nie została sfotografowana. To jedyna czynność, oprócz obracania kadłuba to dnem, to pokladem do góry, która została wykonana w dwie osoby. Dziecko położyło się na betonowej podłodze i przy momocy wkrętarki i śrubokręta wkręcało wkręty poprzez nawiercone uprzednio otwory.
Ja trzymałem skrzynkę od góry usilnie ja dociskajac do nadstępki tak by nie powstała najmniejsza szczelina mogąca w przyszłości zagrozić pływalności łódki. Pracując na cztery ręce nie mieliśmy już tej piątej do naciskania spustu migawki. Prócz wkrętek skrzynka mieczowa została przyklejona do nadstępki na niezawodny, jak dotąd, epidian poprzez nasączone nim paski maty szklanej, tak by już w zarodku zlikwidować możliwość przecieku na niezbyt może dokładnym pasowaniu. Jednocześnie, po zamontowaniu, skrzynka została przylaminowana do kadłuba z zewnątrz. Pokrywa na wierzch została wycięta ze sklejki dziewiątki, taki akurat kawałek miałem pod reką, przyklejona na epidian i wstępnie ustabilizowana na skrzynce przy pomocy cegieł przywiezionych kiedyś przez nas, z dzieckiem, z Arktyki.
Opowieść o cegłach jest off topiczna, zatem nie bedę jej tutaj rozwijał. Na fotografii powyżej cegły rosyjsko szwedzkiej wyprawy południkowej z 1898 roku i przymiarka głównego wzdłużnika pokładowego mającego w przyszłości służyć jako stabilizująca przelotka dla pozbawionego olinowania masztu. Skoro dziura na miecz już została wycięta w dnie i nawet na tej dziurze stoi zamontowana skrzynka to przychodzi czas na wycięcie tymczasowych pokładników w ramach wręgowych numer dwa i trzy.
W ten sposób powstaje przestrzeń na kokpit obramowany dwoma listwami, do których później zostaną przyklejone sklejki półpokładów.
Tutaj widoczne już zamontowane obie listwy, główny wzdłużnik pokładowy z przelotką na maszt i gniazdo na piętę masztu przyklejone i przykręcone do nadstępki. Teraz logicznym ciągiem dalszym robót jest położenie pokładu. Zanim to jednak nastąpi warto pomalować wnętrze bo później nie będzie do niego dostępu lub ten dostęp będzie znacznie utrudniony.
Widać mgławicową biel na olejno pokrywajacą wnętrze łodzi. Kiedy się dobrze przypatrzeć to na białym dnie widać stojącą białą puszke po farbie. Było tego kilka warstw nakładanych pędzlem, kolejno od mocno ochrzczonych rozpuszczalnikiem po warstwę ostatnią samej prawie farby. Trzeba uważać by nie pomalować górnej powierzchni pokładników i wzdłużników, do których będzie klejony pokład, do pomalowanego się nie przyklei.
Pokład idzie z trzech części, do których trzeba się przymierzyć wstępnie przy pomocy ścisków montując do odbojnicy płaty sklejki. Sklejka gnie się łatwiej zawsze w jedną stronę, wzłuż słojów, akurat w poprzek arkusza. Zatem wzdłuż tej krótszej strony, trzeba pokład poskładać z kilku kawałków. Sklejkę łączę ze sobą na nakładki klejone i zbijane malutkimi gwoździkami.
Teraz tylko przykleić i przybić gwózdkami do wzdłużników.
Po obu burtach zamocować zrębnice kokpitu w roli przyszłych falochronów.
Po to by w końcu osiągnąć pożądany kształt i formę, jeszcze surową w surowości niewykończonych materiałów.
Teraz łódkę hop na plecki po to by zamontować stępkę, stępki boczne, uchwyt dla miecza i stewę. Potem przyjdzie czas na gruntowanie i malowanie i szlifowanie i podziwianie. Ale... o tym w następnym odcinku.
Cdn
Dodo budowniczy
P47 ket żaglowy, budowa cz.4« poprzednia | następna »P47 ket żaglowy, budowa cz.6, przedostatnia |
---|