SzkutnikAmator.pl

  • Zwiększ rozmiar czcionki
  • Domyślny  rozmiar czcionki
  • Zmniejsz rozmiar czcionki
Home Sklejkowe Żaglowe Jacht morski Eventide 26 - Saoirse Jacht morski Eventide 26 - Saoirse

Jacht morski Eventide 26 - Saoirse

Email Drukuj PDF

"Saoirse" - Leszka

Leszek kupił jacht morski klasy Eventide 26, poczytajcie o jego zmaganiach z remontem.

Mój jacht nazywa się Saoirse, co po irlandzku znaczy - wolność.

Zbudowany został w 1962 roku (a przynajmniej tak sądzi jego poprzedni właściciel).
Ma 8 metrów długości, 2,5 metra szerokości i 3,6 tony wyporności. Otaklowany j est jako kuter o podstawowej powierzchni żagli - 34 m. kw.
Znalazłem go na ebay'u. Cena wyjściowa 0,99 funta i brak rezerwy.
Zadzwoniłem i okazało się, że są gotowi sprzedać ją poza ebay'em. Cena - równowartość kosztów cumowania w marinie przez rok.
Okazało się, że jacht został porzucony przez poprzedniego właściciela, a jego zobowiązania wobec mariny przekroczyły wartość jachtu. W związku z tym marina przejęła jacht na własność i sprzedaje go za równowartość długu.

Tak wyglądała kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz.

W środku było 20 centymetrów wody ponad poziom podłogi a zapach pleśni i stęchlizny aż gryzł w gardło. W sumie nie powinienem jej kupować ale ... wiecie jak to jest jak człowiek się napali.
Marzena, moja partnerka, powiedziała mi później, że wiedziała, że ją kupimy jak tylko ją zobaczyła.

Później było dwa miesiące szukania miejsca w okolicy Oxfordu, dogrywanie transportu, slipowania i takich tam. W końcu, na początku czerwca przewiozłem Saoirse do Oxfordu.
Tu jest o tym film: http://www.vimeo.com/1704392
Zacząłem szlifować farbę i niestety odkrywać, że czeka mnie trochę więcej pracy niż myślałem.
Poniżej kilka zdjęć z planami i rysunkami konstrukcyjnymi. Niestety nie zachował się kompletny zestaw planów. To co jest to zbiór rysunków pochodzących z różnych dokumentacji.
Większość to plany Eventide 24 - mniejszego i chronologicznie starszego brata mojego jachtu.
Poniżej kilka z nich.

Na tym rysunku widać odręczny szkic powiększenia kabiny.

Jest to też wersja z długim kilem. Pierwsze wersje miały płetwę kilową oraz skeg. Tak wyglądały wczesne wersje. Późniejsze miały bukszpryt i otaklowane były jako kuter.

To są rysunki teoretyczne wersji stalowej. Tu najlepiej widać kształt wręgów.
Praktycznie wszyscy właściciele, prędzej czy później, wypełniali przestrzeń pomiędzy kilem a skegiem i dokładali bukszpryt. Chodziło o lepsze zrównoważenie jachtu. Pierwotnie był bardzo nawietrzny.

(nareszcie jakaś fotka z remontu :-) - przyp. Adam)

I dalszy ciąg nowego życia "Saoirse"

Poniżej jest rysunek z zaznaczonymi na czerwono polami.
Są to miejsca, w których będę musiał wymienić poszycie.
Jak widać jest tego trochę.

Ze starego jachtu pozostanie ok. 40%.
W związku z tym mam dylemat. Czy zorganizować ognisko z pieczeniem kiełbasek dla całej oxfordzkiej polonii, czy wykorzystać okazję i gruntownie przebudować jacht.
Ponieważ muszę wymienić pas sklejki biegnący przez całą długość kadłuba, to aż się prosi żeby podwyższyć trochę burty.
Na stronie stowarzyszenia sugerują żeby tak zrobić wszystkim, którzy budują Evendide'y od podstaw lub, jak ja, przeprowadzają gruntowny remont.
Dodanie 8-10 centymetrów do pasa burtowego i 5 cm do backdeck'u nie powinno drastycznie zmienić stateczności.
Zresztą prawie wszyscy właściciele dodają ok. 200 kg balastu.
Wiąże się to z dużą ilością pracy, ale korzyść jest ogromna - będę się mógł w środku wyprostować !!!

Na moje szczęście cała rama jachtu (z wyjątkiem wzdłużników łączących burtę z dackdeckiem) jest zdrowa. Podniesienie burt wiąże się z poszerzeniem kadłuba.
Przyglądałem się mu dzisiaj ze wszystkich stron i wygląda, że będę mógł wykorzystać całe ożebrowanie pokładu.
Po podniesieniu burt o 10 cm kadłub poszerzy się o jakieś 3 cm z każdej strony. Niewiele to, i powinno się udać "rozgiąć" ramę pokładu. Tym bardziej, że żebrowanie pokładu jest połączone (burta-burta) tylko w części dziobowej i tylko dwoma pokładnikami. Przez resztę długości jest kabina i kokpit.
To znaczy, będzie miejsce na kabinę i kokpit jak tylko skończę rozbierać to co jest do wymiany.
Potrzebuję materiał na przedłużenie wręgów głównych, wręgów backdeck'u i oba główne wzdłużniki.
Niewiele, ale to i tak będzie ze 300 stówy (funty brytyjskie). Iroko jest drogie.

Co można znaleźć w toalecie

Żyję w kraju, w którym jak coś nie działa to ląduje w śmietniku.
W większości przypadków dzieje się tak dlatego, że naprawa kosztowałaby tyle co nowy sprzęt. A jeśli to coś opłacałoby się naprawić, to najczęściej nie można znaleźć kogoś, kto potrafiłby to zrobić. A jak już znajdziemy fachowca to wrzaśnie taką kwotę, że spodnie spadają.
Dzięki takiemu obrotowi spraw stałem się dzisiaj właścicielem silnika. Pytacie co ma piernik do wiatraka? Śpieszę wytłumaczyć.
Będąc we wtorek na stoczni poczułem przemożną potrzebę pójścia w krzaki. To znaczy chciałem pójść do toalety ale na zamontowanie takowej Steve jeszcze nie zarobił. Ma tę stocznię dopiero 5 lat. A nawet gdyby mu ją (toaletę) ktoś sprezentował, to nie ma GDZIE jej zamontować.
Jedynym budynkiem na stoczni jest okrętowy kontener a przyspawanie ceramiczneg pisuaru do stalowej ściany jest mocno karkołomnym zadaniem. Nawet dla tak dobrego spawacza jakim jest Steve.
No więc idąc w te krzaki zawadziłem nogą o COŚ. Po bliższym oglądzie okazało się, że to silnik. Generalnie dokładnie taki jakiego szukam. Dwa cylindry, 15-20 koni, masywny z dużym kołem zamachowym.
Kiedyś się pewnie popsuł, ktoś wymienił go na nowy a ten położył pod płotem, przykrył kawałkiem sklejki i pewnie pomyślał: "kiedyś się za niego wezmę". I od tamtej pory urosło na nim już kolejne pokolenie pokrzyw. Na początku myślałem, że to Bukh. Ale dzisiaj okazało się, że to Volvo Penta MD2B.
Zagadnąłem dzisiaj Steva delikatnie czyj on jest i czy ten ktoś może, w przypływie dobrego nastroju nie zechciał by go za symboliczną, nie przekraczającą np: 200 funtów cenę, sprzedać.
Jeszcze nie skończyłem a Steve na to "a weź go sobie. Jest twój". I jeszcze na odchodnym powiedział mi, że działa ale bardzo dymi. Lekko oszołominony poszedłem do swojej niedoszłej toalety, żeby dokładnie obejrzeć przyszły napęd pomocniczy Saoirse.
Cóż, ujmę to tak: na pewno będzie z niego dobra kotwica do boi. A czy będzie znowu silnikem - czas pokaże.
Powalczymy o to.

Cechy narodowe

Jedną z cech wspólnych dla obu narodowości (polskiej i angielskiej) jest absolutne przekonanie, że "...ja wiem lepiej i dlatego zrobię po swojemu". A budowniczy Saoirse jest tego najlepszym przykładem.
Zgodnie z planami odelgłości pomiędzy wręgami począwszy od nr.2 do przedostatniego powinny wynosić 610 mm (24 cale).
A mój wiedzący lepiej budowniczy, żeby ułatwić sobie sprawę, dowiązał wręgi do denników trzymających balast i mam wręgi rozstawione co 457.5 mm (18 cali).
A swoją drogą znaczy to, że budował Saoirse na wręgach roboczych a te w jachcie były wklejane po uformowaniu kadłuba. Albo był takim fachmanem, że rozrysował sobie nowe wręgi.
Efekt tego jest taki, że plany budowlane są dla mnie właściwie bezużyteczne.
Chcę podwyższyć burty i miałem nadzieję, że dałoby się po wprowadzeniu wymiarów do np: CAD'a wyrysować nowy kształt burty i wiedzałbym o ile muszę przedłużyć poszczególne wręgi.
A tak będę musiał robić to "w powietrzu".
Dokładne pomierzenie jachtu (żeby uzyskać wymiary istniejących wręgów) jest zbyt skomplikowane a wklejanie nowych, we właściwe miejsca, bez sensu.
Zresztą, mam w rodzine zawodowca to przedyskutuję z nim problem. Może jednak dałoby się to zrobić "naukowo" a nie "na oko".

Dostałem maila od Johna Williamsa - prezesa Stowarzyszenia EOG. Dostałem własną zakładkę na stronie budowniczych. Tu jest adres http://www.eventides.org.uk/builder30.htm
To zobowiązuje, nie mogę dać ciała :)).
A swoją drogą to leń z niego. Mógł wpisy jakoś zedytować a on, po prostu, wyciął zdania z mojego maila i wstawił obok zdjęć.
Będę musiał zacząć pisać angielską wersję bloga. W końcu zacznę naprawdę pracować nad swoim angielskim :D.

Z ostatniej chwili: na jachcie już nie ma pokładu a z kabiny został tylko dach.
Jutro powinienem skończyć demolowanie Saoirse. Od przyszłego tygodnia zaczynam ODBUDOWĘ.

poniedziałek, 01 grudnia 2008

Hmm ...    Mam ogromną "zagwostkę". Jestem na etapie, kiedy muszę podjąć decyzję jak będę odbudowywał Saoirse. Czy po prostu wymienić spróchniałe elementy poszycia i mieć bezpieczny, ale ciasny jacht przybrzeżny, czy pójść na całość?

Korci mnie, żeby podnieść burty i kabinę.
Mielibyśmy wtedy wygodny jacht na Śródziemne. Może Atlantyk.
Ale to znaczy, że muszę przedłużyć wręgi i zmienić mocowanie pokładu.
Jeśli zacznę jutro demontować grodzie i wręgi backdeck'u to nie ma odwrotu.
Nie poskładam jej już do kupy a boję się, że nie dam rady przebudować Saoirse na większy jacht.
Nie jestem szkutnikiem.

>

niedziela, 21 grudnia 2008

Będzie pływać
Nic nie napisałem przez dwa tygodnie bo podejmowałem decyzję.
Zaczęło się od tego, że grzebiąc po internecie znalazłem kilka nowych stron z używanymi jachtami.
Po bliższym przyjrzeniu się ofercie okazało się, że za cztery do siedmiu tysięcy mogę kupić jacht wielkości Saoirse. Wyposażony, zwykle z jakąś elektroniką, dodatkowymi żaglami i silnikiem. Co znaczy, że po 3-4 miesiącach nieśpiesznej pracy polegającej głównie na sprzątaniu i trymowaniu mógłbym pływać. A przecież o to mi chodzi.
Nie mam zamiaru być profesjonalnym szkutnikiem (a będę nim jak skończę z Saoirse :)).

Biorąc pod uwagę powyższe oraz to, że remont zajmie mi cały następny rok, zacząłem się poważnie zastanawiać czy to ma sens. Może jednak kupić pływający jacht?
Bo przecież jakbym zaczął robić overtime'y to spłaciłbym zakup w ciągu następnego roku. Tylko znowu jak zacznę pracować 6 dni w tygodniu, to kiedy będę żeglował?! Kwadratura koła!!!

Tak więc przez dwa tygodnie miałem zagwostkę.
Ilość pracy jaką będę musiał włożyć w remont Saoirse jest ogromna.
A do tego zupełnie się na tym nie znam.
Z drugiej strony jak ją skończę to będę pewny jachtu. Będę znał każdą śrubkę a to jest ważne. Ponieważ nastała niemiłościwie nam panująca recesja, to nie zanosi się żebyśmy w najbliższej przyszłości kupili lepszy (większy) jacht. Więc jeśli mamy spędzić rok na śródziemnym na Saoirse (takie są plany na "zadwalata") to jacht musi być bez zarzutu. I jeśli mam zapomnieć o kupnie gotowego (używanego oczywiście :)) jachtu to jak mam "pociągnąć" remont?
Wspomniałem już o tym wcześniej, że myślę o podniesieniu burt. Ale to znowu znaczy, że będę musiał rozebrać cały pokład i backdeck. Ogołocić jacht aż do burt (poszycie, rama, wzmocnienia - wszystko). A wtedy już nie będzie odwrotu, nie złożę Saoirse do kupy w starym kształcie.
Inną opcją byłoby zrobienie minimalnego remontu. Wymienić tylko to co konieczne, najtaniej jak to tylko możliwe. Postawić na wodzie, przez dwa lata pływać ucząc się "fachu" a potem sprzedać. T aka opcja bardzo angielska :). W międzyczasie odłożylibyśmy pieniądze na "śródziemnomorski" jacht.

Tak mniej więcej sobie dumałem siedząc w domu przez dwa tygodnie.

Wolne miałem, bo firmę mi zamknęli na święta a Marzenie zakomunikowałem, że mam depresję i muszę pobyć chwilę z własnymi myślami:). Biedna dziwczyna, ale ona się ma ze mną!

A o losie Saoirse zdecydował mój sentymentalizm. Od kiedy zacząłem budować swoje nowe życie w Anglii postanowiłem, że absolutnym priorytetem będzie dla mnie niezależność.

Być wolnym - tego chciałem.

Kiedy decydowaliśmy o kupnie jachtu nawet nie zainteresowałem się co znaczy jego nazwa. Po powrocie sprawdziłem i pamiętam, że ciarki mi przeszły po plecach.
Saoirse to po irlandzku znaczy wolność.
Tak sobie pomyślałem siedząc i depresując się, że może to znak :). A może tylko przypadek. Jeśli tak, to ten przypadek ocalił Saoirse od skończenia jako ognisko. I przedłużył jej żywot o jakieś 30 lat. A mnie podarował możliwość zrobienia czegoś "tymy rencami".
****
środa, 07 stycznia 2009

Rabat
Dzisiaj spotkało mnie coś naprawdę miłego.
Pojechałem kupić drewno na nowe wręgi.
Za ladą w składzie stał Anglik reprezentujący, na pierwszy rzut oka, typ wredny. A nawet ultra-wredny. Odpowiadał monosylabami, patrzył spod daszka czapki. Okazało się, że mają bardzo dobre ceny. Niewiele więcej niż w hurtowni i 30% taniej niż u konkurencji. Pomyślałem, że trochę to zrekompensuje jakość obsługi. Poszedłem do magazynu zapytać się na kiedy mogą mi przygotować towar i obgadać cięcie. Okazało się, że za godzinę mogę odebrać i do tego będę miał w długościach jakich potrzebuję. Bałem się, że będą chcieli mi wcisnąć towar "z metra" a ja nie mogę kleić wręgów z części (tzn. mogę, ale nie chcę).
Wracając do sklepu myślałem, że jest coraz lepiej. Pomijając kolesia za ladą, to trafiłem na niezłe miejsce. W trakcie wypisywania rachunku zapytał mnie do czego potrzebne mi to drewno. Kiedy powiedziałem, że odbudowuję jacht popatrzył się na mnie, mruknął: "Hold on, mate" i zniknął na zapleczu.
Kiedy wrócił dopisał na dole rachunku -20%!!!
I uśmiechnął się!!!
Szczęka mi opadła.

piątek, 16 stycznia 2009

Turning point Punkt zwrotny

Wczoraj wykonałem pierwszy element, który wsadzę do łódki a nie z niej wyciągnę.
Tłumacząc z mojego na polski to skończyłem demontować elementy do wymiany i zacząłem odbudowę.
Ważna informacja dla myślących o zakupie jachtu do remontu.
Jeśli będziecie to robić "po godzinach" to czas, który sobie założycie na wykonanie remontu pomnóżcie przez 5. Albo lepiej przez 10.


A oto wspomniany element - część burtowa wręgu nr. 1-lewy (Adam: wygląda całkiem porządnie zrobiony...)

Koniec rozbierania Saoirse


****
środa, 28 stycznia 2009
Co zamierzam zrobić
No dobra! Przyszedł czas na to, żeby głośno powiedzieć jakie są plany remontu (odbudowy?!). Moment ważny, bo nie będzie już odwrotu.
Powiedziane głośno - nie ma wyjścia, musi być zrobione.
Porywam się, jak to moja mama mówi "... z motyką na słońce", bo ani się na szkutnictwie nie znam, ani tego wcześniej nie robiłem.
Jedyne co pozwala mi w miarę spokojnie patrzeć w przyszłość to - łeb na karku całkiem niegłupi i dwie ręce -lewa i prawa :))). Lewa zrobi a prawa poprawi :D.

Po pierwsze podnoszę burty o 4 cale.
Jest to sugestia samego konstruktora Eventidów. 40 lat po zaprojektowaniu E26 powiedział, że jeśli ktoś zdecydowałby się budować ten jacht teraz powinien podnieść burty o 3-4 cale (7.5-10 cm.) i backdeck o 2-3 cale.
Jednocześnie należałoby zwiększyć masę balastu z 1660 lb. do minimum 2000 lb., czyli do ok. 1 tony. Zresztą powiększenie balastu polecają wszyscy właściciele E26, nawet bez podnoszenia burt. Przy okazji podnoszenia burt chcę zlikwidować, zbyt duże moim zdaniem, "siodło" na śródokręciu (dziwnie brzmi to określenie w stosunku do jachtu).
Mam wrażenie, że w trakcie budowy popełniono błąd ustawiając wręgi na helingu i Saoirse ma zbyt zadartą rufę.
Na rysunku zaznaczyłem na czerwono obecne położenie wzdłużnika burtowego a na niebiesko - planowane.

Nowa burta:

Żeby podwyższyć burty muszę przedłużyć wręgi. Zamierzam to zrobić doklejając do istniejących wręgów nowe - dłuższe.
Nowy przebieg wzdłużnika burtowego wyznaczę "na oko". Likwidacja siodła nie pozwala po prostu przenieść wzdłużnika o 4 cale wyżej. Poza tym, jak widać na rysunku, nie podwyższam mocowań wzdłużnika na rufie.
Z drugiej strony różnice nie są aż tak duże, żebym musiał prosić o pomoc zawodowego projektanta.
Generalnie do wręgu nr. 8 wymiar będzie prawie dokładnie przeniesiony a potem wzdłużnik poprowadzę prostopadle do wręgów. Poza tym - nie święci garnki lepią.

Backdeck podnoszę o 3 cale i "pociągnę" go aż do samej rufy.
I tu dochodzimy do największej zmiany konstrukcyjnej jaką chcę wykonać, czyli przedłużenie dziobnicy i podwyższenie rufy. Saoirse straci tym samym cechę charakterystyczną klasy czyli obniżoną część kokpitową kadłuba, ale płakał z tego powodu nie będę. Szczerze mówiąć nie bardzo rozumiem zamysł konstruktora w tej kwestii.
Podejrzewam, że chodziło o to, żeby można było łatwiej dostać się na łódkę, kiedy w czasie odpływu siedziała na dnie.
Drabinek na rufie jeszcze nie wymyślono.

Podnoszę też dach pokładówki w strefie zejściówki a samą zejściówkę przesuwam trochę w prawo od osi jachtu. W wygospodarowanym miejscu będzie kabina sanitarna. Miejsca w niej będzie tyle samo co z przodu a o wiele wyżej.
Pokładówka będzie też przesunięta trochę do dziobu w stosunku do istniejącej. Powiększy to bardzo niską kabinę dziobową.

Na rysunku poniżej: na zielono - nowy backdeck, na czerwono - nowa pokładówka, na żółto - osłona kokpitu.

a tak wygląda oryginał

Taki jest plan. Mam nadzieję, że do końca lipca uda mi się to wszystko zrobić i całość polaminować.

A tak Saoirse wygląda obecnie:

Dobrze byłoby nie musieć pracować (zawodowo). W dwa dni dociąłem wszystkie wręgi. Tak szybko mi poszło, że nie bardzo jestem przygotowany na dalsze roboty. Muszę kupić żywicę i pogadać z przedstawicielem SP (producent żywic, tkanin i farb). Wczoraj po pracy pojechałem do "mojego" składu drewna żeby zamówić materiał i po raz kolejny zostałem mile zaskoczony. Nie mieli 4,5 metrowych desek więc powiedzieli, że jeśli jestem gotowy zaczekać to zamówią i będą najpóźniej pojutrze. A potrzebuję min 4,5 metra bo chcę wzdłużniki burtowe zrobić z maksymalnie dwóch części. Na dechy 9-cio metrowe raczej nie mam co liczyć. Wzdłużniki powinny mieć wymiar 100x30 mm. Zrobię je z dwóch warstw po 15mm. Nie wiem wprawdzie skąd wezmę kilkadziesiąd ścisków stolarskich (cena jednego w sklepie to ok. 5 funtów) ale to jest w moich warunkach najlepsze wyjście. Myślę o skręceniu ich w trakcie klejenia wkrętami. Po sklejeniu wykręcę wkręty a otwory zakołkuję. Ale to potem - na razie muszę wkleić wręgi, wytrasować przebieg wzdłużnika i przedłużyć dziobnicę. Ciekawe czy potem John dalej będzie chciał Saoirse widzieć na stronie Eventidów. Bo nie wiem jak po mojej radosnej twórczości będzie żeglować, ale wygląd będzie miała niepodobny do większości E26. Chociaż z drugiej strony to w galerii EOG są takie "kwiatki" jak E26 z centralnym kokpitem albo inna, która została zwodowana bez backdeck'u za to z dwa razy wyższą pokładówką. Wygląda koszmarnie.

W trakcie rozmowy z M.G. przypomniałem sobie, że wcześniej pisałem o silniku, który dostałem od Steve'a. Po konsultacjach z bratem (nie to, żeby się specjalnie znał na silnikach, ale mimo wszystko wie o nich więcej niż ja) stwierdziłem, że jeden wrak do remontu (czyli jacht) mi wystarczy. Jak przyjdzie pora na silnik to kupię może nie nowy, ale na pewno działający. Już mi wystarczy wskrzeszania nieboszczyków.

wracając do Saoirse to czekam na żywicę. Pojechałem w środę do Hamble na spotkanie z przedstawicielem technicznym Blakes Paints (oni są dystrybutorem żywic SP) i mogę powiedzieć tyle, że utwierdziłem się w tym, czego doczytałem sie wcześniej. Czyli generalnie - zmarnowałem czas. Jak napisałem do M.G. - kłopot ze mną jest taki, że każdy problem oglądam ze wszystkich stron, a jak już skończę to jeszcze zaglądam od spodu. Ktoś inny kupiłby 3 kg żywicy i do tej pory skleił połowę łódki a ja jeżdżę 120 km na pogadanki. 120 km w jedną stronę. Dobrą stroną było to, że mogłem we wszystko "wsadzić" palec. Zobaczyłem co z czym zmieszać i jak to zrobić, pokazał mi jak i czym się posługiwać. Pierwszy raz mam styczność z żywicą i wszystko jest dla mnie nowe. Stąd wynika niepewność. Wyjechałem stamtąd trochę bardziej pewny siebie, czyli jednak nie zmarnowałem czasu. A wracając stamtąd wstąpiłem do Wargrave. Fajna nazwa wioski - Mogiła. Swoją drogą to nazwy własne i nazwiska w Anglii chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwać. Steve - ten od stoczni - nazywa się Goodlad, czyli "dobre chłopisko" a farmerzy z naprzeciwka - Drinkwater czyli "pijący wodę". Takie mocno indiańskie to nazwisko. Wracając do Wargrave to jest tam stocznia, która zajmuje się dystrybucją SP na Oxfordshire. Ponieważ na razie potrzebuję żywicę tylko do klejenia części konstrukcyjnych to postanowiłem kupić najmniejszy zestaw. A ponieważ jeszcze jest zimnawo to chciałem z wolnym utwardzaczem. I zaczęły się schody bo okazało się, że wolnego utwardzacza nie mają na sklepie bo wszyscy zamawiają szybki. Problem w tym, że ci wszyscy mają prawdopodobnie ogrzewane hangary a ja, biedny miś, mam chiński namiot. Powiedzieli, że jeśli zamówię teraz to będzie za dwa dni, czyli w piątek. Jest poniedziałek i nie dzwonią. Zrobiłem błąd i zapłaciłem "z góry". Boję się, że mogę trochę poczekać. Najgorsze jest to, że robi się coraz cieplej (w sobotę było +19o C.) i zaraz nie będę potrzebował wolnego utwardzacza. Ale to są drobiazgi. Tydzień w tą, czy tydzień w tamtą nie ma znaczenia. Zaczynamy odbudowę. Śmiać mi się chce jak sobie pomyślę, ile czasu minęło od kiedy "odtrąbiłem" ten fakt po raz pierwszy.

środa, 25 marca 2009

Powinienem się poddać.

Miesiąc temu śnieżyca a dzisiaj wichura. Namiot jest w strzępach. Nie mam ani siły, ani pieniędzy, ani ochoty kupować kolejnego (trzeciego). Do tego jakiś czas temu odkryłem, że tunel na wał śruby jest wywiercony pod kątem do osi jachtu. Pewnie dlatego nie było diesla a za to była studzienka na przyczepny. Wychodzi na to, że muszę od nowa zrobić cały skeg. Na dnie mam tyle sklejki do wymiany, że prościej chyba wymienić całe dno. Tylko jak to zrobić, kiedy jacht stoi na stępce? Żeby dobrze zrobić te dwie rzeczy (skeg i wymiana dna) powinienem postawić jacht do góry stępką. A to oznacza odkręcenie balastu.

Powinienem się poddać....

Poddałem się...

Ale to nie koniec. A właściwie nowy początek.

Do dzisiaj nazywała się Miss Fitt. Od dzisiaj nazywa się Saoirse. Jest nasza.

No dobra. Przyszedł czas zmierzyć się z blogiem. Uśmiecham się pod nosem bo dostałem kolejną lekcję pokory.

Kiedyś spotkałem w swoim życiu mądrego człowieka (to znaczy spotkałem ich wielu, aż się dziwię jak wielu, ale ten akurat powiedział coś, co bardzo tutaj pasuje). A powiedział mianowicie, że myślenie życzeniowe może być przyczyną poważnych kłopotów. Czasami prowadzi do poważnych powikłań życiowych, choć najczęściej naraża tylko na śmieszność. W tym wypadku cena była stosunkowo niewielka. Pieniądze są do odrobienia, miłość własna znajdzie wygodne dla siebie wytłumaczenie a jeśli chodzi o śmieszność to... no cóż, ci którzy będą się ze mnie śmiać najczęściej mają mnie gdzieś (albo ja ich), a ci dla których jestem ważny - podzielą moje radości i smutki.

Nie powinienem Saoirse kupować. Ale wtedy, tylko na taki jacht było mnie stać. Finansowo przede wszystkim ale i mentalnie... ale o tym później. Wydawało mi się, że dam radę. Że zakres prac jest do "ogarnięcia" przez kogoś, kto ma pojęcie o stolarce ale nigdy nie budował łodzi. No cóż - myliłem się. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że w przypadku remontu, a może raczej odbudowy, sklejkowego (lub ogólniej drewnianego) jachtu, ilość rzeczy do wymiany widocznych na pierwszy rzut oka to tylko wierzchołek góry lodowej. Że tak naprawdę to o tym ile trzeba wymienić, przekonam się dopiero wtedy, kiedy zeszlifuję całą farbę. I że remont jachtu to nie tylko sama stolarka. Teraz wiem, że organizacja takiego remontu to być może nawet większe wyzwanie niż sam remont. Jak się nie ma warunków, a ogrzewany hangar jest konieczny, to taki remont liczony jest w latach. A to znaczy, że ma sens dla kogoś, kto znajduje przyjemność w remontowaniu. I mam tu na myśli nie satysfakcję po ukończeniu prac lecz radość z samego procesu. Ze składania drewienka do drewienka, smarowaniu tego klejem i patrzeniu jak spod własnych rąk wychodzi coś, co będzie użyteczne. Trochę to wydumane a chodzi mi o to, że trzeba być stolarzem, budowniczym łodzi z zamiłowania. Trzeba nosić to w sercu. Jeśli ktoś zabiera się za odbudowę jachtu bo chce żeglować, to lepiej kupić żeglujący jacht. I na pewno nie drewniany. Wydaje mi się, że plastikowy daje o wiele większe szanse na to, że nie trafi się na "minę".

Pomysł z podwyższaniem dosyć skomplikował cały remont. To co musiałem zrobić wyglądało mniej wiecej tak:

1) Wklejam wzmocnienia burtowe. Wykorzystując istniejące wzmocnienia i doklejając do nich nowe, dłuższe uzyskałbym bardzo mocne wręgi.

2) Wyznaczam nowy przebieg i wklejam nowe wzdłużniki burtowe.

3) buduje nową ramę pokładu i poszywam go sklejką. Buduję kabinę i kokpit. Ponieważ grodzie są częścią konstrukcyją to muszę na tym etapie wykonać część zabudowy.

4) Odwracam jacht do góry stępką zdejmując go z balastu. Ponieważ koszty wynajęcia dźwigu przekroczyłyby koszty remontu muszę czekać na to aż Steve będzie wodował którąś barkę - tracę czas.

5) Poszywam dno i burty nową sklejką. Okazało się też, że muszę zbudować nowy skeg. W starym, kanał na wał śruby był wywiercony pod kątem do osi jachtu. To odkrycie spowodowało, że zacząłem się zastanawiać czy to ma sens. Kiedy dodałem wszystko do siebie to okazało się, że jedyną częścią Saoirse której nie muszę remontować jest żeliwny balast.

6) Laminuję kadłub i burty. Odwracam jacht pokładem do góry. Znowu dźwig, czyli znowu muszę dostosować się do Steve'a. Żeby była jasność to dźwigu nie było na stoczni od mniej więcej czterech miesięcy. Za to w najbliższych sześciu tygodniach będzie trzy razy. Mogło się okazać, że postawię jacht na stępce dopiero jesienią.

7) Laminuję pokład, wykańczam wnętrze, montuję silnik.

8) A potem cała reszta :)

Jak łatwo zauważyć zbudowałbym właściwie jacht od nowa. A nawet półtorej jachtu. Ale twardy byłem. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się ciągle myśl, że przecież chcę żeglować a nie przywracać do życia wraki. Ale tuż obok niej kołatała się inna myśl - o tym, że zawsze chciałem zbudować sobie jacht. I pewnie ciągnąłbym remont dalej. I pewnie po jakiś trzech latach bym go skończył gdyby nie kilka rzeczy, które wydarzyły się w ciągu - mniej więcej - miesiąca. Dwa razy odleciał namiot. Potem okazało się że będę musiał wymienić całe poszycie. Krzywo nawiercony kanał wału śruby spowodował, że musiałbym przerabiać kil w części rufowej i parę jeszcze innych, drobniejszych spraw (jak np: to, że cena drewna wzrosła niemal dwa razy). Zaczęło w końcu docierać do mnie ile czasu mi to zajmie i ile będzie kosztować. Ale nawet wtedy nie chciałem się jeszcze poddać. Decyzja zapadła, kiedy na eBay'u pojawiła się Miss Fitt. Ćwierćtoner z 1976 roku, z całym garniturem właściwie nowych żagli, odbudowanym w tym roku dieslu, elektroniką itd. A wszystko w cenie jaką zapłaciłbym za remont Saoirse. Wcisnąłem "buy it now", pojechaliśmy sprawdzić czy wszystko zgadza się z opisem i ... mieliśmy jacht. Tak po prostu, w następnym tygodniu płyneliśmy po Solencie naszym własnym jachtem.

 

Zawsze jest jakiś koniec. A w przypadku Saoirse koniec jest bardzo ciekawy. Otóż wczoraj zacząłem ciąć jacht i okazało się, że ktoś tam w górze czuwa nad nami. Kil w części dziobowej (tam gdzie był naprawiany) i w okolicach kokera rozchodzi się w dłoniach, taki jest spruchniały. Ciekawy jestem jak długo by wytrzymał.

Nie lubię przegrywać. Nikt nie lubi. Ale tym razem jest trochę inaczej. Przez ten rok wiele się nauczyłem. O sobie przede wszystkim. Kosztowało mnie to trochę i pieniędzy, i nerwów. Ale zysk jest wymierny. Mam jacht. Nie ten wprawdzie, który kupiłem rok temu, ale bez niego dalej bym patrzył jak inni żeglują. Karkołomnie to zabrzmi ale bez Saoirse Pierwszej (tak ją zacząłem nazywać) nie odważyłbym się na kupno jakiegokolwiek jachtu. Całe życie marzyłem, żeby mieć własny jacht ale zawsze było jakieś "ale". A to za mało pieniędzy, a to za mały, a to w złym kolorze. A tak na prawdę bałem się. Jakoś tak... nie mogłem wyobrazić sobie, że mogę mieć jacht. Nie wyobrażałem sobie, ze mogę zrealizować marzenie. Zbyt często dostawałem od życia po łapkach.

Na Saoirse Pierwszą było mnie stać. Dlatego znalazła się w Oxfordzie. I zaczęła się moja edukacja. Siedząc tam godzinami, odpoczywając w kokpicie oczami wyobraźni widziałem jak żegluje. Widziałem nas, żeglujących po Solencie albo jakiś innych wyspach śródziemnomorskich. Ale tak naprawdę to zaczęło docierać do mnie, że mam jacht. Że to nie są jakieś mrzonki, że to się dzieje naprawdę. Że posiadanie jachtu nie jest zarezerwowane dla bogatych. Nie trzeba też być Kaphornerem. Że taki zwykły miś jak ja może być armatorem. Zacząłem rozumieć, że to wszystko co czytałem w książkach Naomi James, Leonida Teligi, Robina Knox-Jonstona czy Bernarda Moitessier to nie są historie z kosmosu. Że tak naprawdę niewiele mnie dzieli od przeżywania tego co było ich udziałem. Bo przecież mam jacht. Reszta będzie z górki. Reszta to już tylko logistyka.

Trochę koloryzuję ale nie bardzo potrafię opisać zmianę jaka dokonywała się we mnie. A dokonała się. Mam sprawny, mocny i szybki jacht. Pół godziny po rzuceniu cum w naszej marinie jestem w miejscu na Kanale, z którego "widać" Brazylię. Świat stoi otworem.

Saoirse Pierwsza dała mi coś więcej niż tylko pewność siebie. Zabrałem też nazwę. Tabliczka z rufy Saoirse Pierwszej bedzie wisieć na grodzi podmasztowej. I tak będzie na każdym następnym jachcie. Podoba mi sie ten pomysł.

Saoirse.

Wolność.

Poprawiony: wtorek, 12 stycznia 2010 00:50  

Komentarze  

 
#1 Pikor 2016-04-09 15:28
Bardzo dobre i bardzo pouczajáce. Dla mnie wybitnie na czasie. Az dziw ze nie ma innych komentarzy.
Pozdrawiam
 

Niestety nie masz uprawnień do komentowania artykułów. Komentarze dodawać mogą tylko zarejestrowani użytkownicy portalu.

Zaloguj się!

Newsletter: Co nowego?



Wiadomość HTML?


Info

Witryna SzkutnikAmator.pl została utworzona, jest prowadzona i utrzymywana przez szkutnię adamboats.pl oraz sklep żeglarski SZTORMIAKI.PL

Wszelkie prawa zastrzeżone.