Zgodnie z obietnicą przedstawiam sprawozdanie z remontu, jaki prowadzę od czerwca 2008.
Mam nadzieję, że będzie ono pomocne dla innych osób realizujących podobne przedsięwzięcie.
Jesienią 2007 na pl.rec.zeglarstwo ukazało się ogłoszenie "sprzedam jacht typu Miś".
Po krótkiej rozmowie okazało się, ze właściciel za symboliczną kwotę sprzeda jacht z powodów osobistych.
Decyzję należało podjąć w kilka godzin, całkowicie w ciemno.
Po pół godzinie zdecydowałem się zaryzykować. Szybka wpłata, brak umowy, nieznany sprzedawca - idealny opis potencjalnego oszustwa. Zdawałem sobie sprawę, ale mimo wszystko zaryzykowałem.
Jacht stał w Lublinie, ja w Wejherowie. Sprowadzanie go na zimę nie miało sensu, uzgodniłem więc postój przez kilka miesięcy na starym miejscu.
Transport, pomieszczenie i czas udało się wygospodarować dopiero w czerwcu 2008.
O czym należy pamiętać przy transporcie: Miś jest niesamowicie ciężki. Kiedyś pomagałem budować Lotną p. Patalasa, ta łódź może być podniesiona przez 2-3 osoby. Misia z dużym trudem przenieśliśmy w 10 osób! Nie dość że waży swoje, to trudno go chwycić.
Sam transport odbył się na zwykłej przyczepie na której stało zrobione wcześniej łoże. Łoże musi być solidne i to bardzo. Pomimo przywiązania jachtu pasami łoże i tak częściowo się złożyło, co było źródłem sporego stresu.
Niestety nie mam żadnych fotek z transportu. Na zdjęciach jest tylko Miś w stanie początkowym:
W Wejherowie jacht został znowu przeniesiony (udało się w 7 osób) i spoczął na tymczasowym łożu.
Poprzedni właściciel z pomocą szkutnika wyznaczył elementy poszycia które należy wymienić. Zdecydował się na wycięcie wąskich pasów.
Ja zacząłem od oględzin pokładu i wstępnie uznałem, że całość należy wymienić. Co do burt miałem wątpliwości. Rozwiał je ostatecznie Tomek z Rumii (obecny tu Tim Bosman z Sailforum) - poszycie należało wymienić w całości.
A to okazał się dopiero początek zabawy.
Zdejmowanie poszycia rozpocząłem od pokładu.
Sklejka przymocowana była rozklepanymi gwoździami oraz nitami miedzianymi. Miejscami były też wkręty. Większość usuwałem poprzez zeszlifowanie szlifierką kątową łba i wybicie łącznika do środka. Używałem taniej szlifierki (65 zł), sprawdziła się doskonale. Tarcze cienkie, do stali nierdzewnej. Zużyłem ich około 15-20.
Całośc zajęła około tygodnia pracy po 5-6 h dziennie. Część zdjętych elementów poszycia widoczna na zdjęciu;
Im więcej zdejmowałem, tym więcej pracy mi dochodziło. Przede wszystkim część wzdłużników okazała się być w bardzo złym stanie.
Oto przykład próchna na wzdłużniku:
W efekcie z początkowego "wypełnienia kilku dziur i zalaminowania" zrobiło się "wymiana poszycia i wzdłużników".
Wzdłużniki należy delikatnie oddzielać od kadłuba, ponieważ łatwo uszkodzić wręgi.
A wymiany wręg już bardzo nie chciałem ;-).
Szkielet bez poszycia jest bardzo lekki. Bez kłopotów sam go przesunąłem aby zrobić miejsce na czas obracania:
Dwie osoby wystarczyły do przewrócenia go do gory dnem.
Potem samodzielnie ustawiłem go na helingu i wypoziomowałem.
Tu niestety pojawia si wiele problemów.
Odpowiednie ustewienie kadłuba, stojącego na krzywej podłodze jest trudne. Znacznie łatwiej robić to w odwrotnej kolejności - najpierw heling, do niego wręgi i szablony, potem stępka.
Prawidłowość pracy na tym etapie zweryfikuje wodowanie, mam nadzieję, że łódka będzie stać pionowo.
Jacht został przymocowany do helingu za pomocą 12 ścisków + kilku podpierających belek.
Rolfok napisał:
Nigdy nie remontowalem starego jachtu, ale czy nie lepiej by było zbudować taki jacht od poczatku, z porządnych materiałów....? Ilość zużytych materiałów - podobna, ilość czasu - chyba też.
Mogę się mylić...
Nie, nie mylisz się. Moje przemyślenia opiszę na końcu. Dalszy etap to wymiana wzdłużników.
Niezbędne jest tu: pilarka elektryczna (wystarczy ręczna, choć stołowa jest znacznie wygodniejsza), strug elektryczny, wiertarka, wyrzynarka, dobra piła ręczna do robienia skosów (u mnie sprawdziła się płatnica Stanleya). Miałem jeszcze szlifierkę oscylacyjną, oszczędza wiele wysiłku. Tu nie warto oszczędzać, choć nie ma też większego sensu inwestować w narzędzia profesjonalne.
Wzdłużniki zdejmowałem pojedynczo, natychmiast zastępując je nowymi.
Wzdłużnik obłowy i pokładowy wykonałem z dwóch cieńszych elementów, pozostałe wykonane są jako pojedyncze.
Wygięcie mozliwe jest jedynie po okręceniu wzdłużnika ręcznikami i polaniu gorącą wodą. Chyba że ktoś dysponuje parownikiem ;) .
Wzdłużniki nie będą się trzymać jeśli się ich nie wygina na gorąco.
Na zdjęciu "dyrektor zarządzający" - moja żona.
Do naklejenia drugiej warstwy wzdłużnika obłowego potrzeba na prawdę wiele ścisków. Na tym etapie dysponowaliśmy 70-ma, ale to i tak wciąż za mało. Ścisków nie da się mieć za dużo.
Kolejny etap to nadawanie całości odpowiedniego kształtu. Tu niezbędny jest ręczny hebel. U mnie sprawdził się mały hebel Stanleya.
Należy pamiętać o częstym ostrzeniu.
I efekt końcowy:
I tu wyszedł pierwszy błąd.
Na etapie wymiany wzdłużników, nie dałem dwóch tymczasowych ram wręgowych, w wyniku czego w części dziobowej poszycie nie leżałoby tak, jak powinno (wzdłużniki weszły za bardzo "do środka").
Konieczne było wklejenie nakładki, która rozwiązała problem.
** Dodano: 2008-11-22,**
Przy okazji zdejmowania kolejnych wzdłużników należy pamiętać o szlifowaniu starej farby.
U mnie miejscami była tak głęboko w drewnie, że jej całkowite zeszlifowanie było niemożliwe. Uznałem, że coś co tak mocno siedzi na pewno się nie złuszczy.
Po wymianie wszystkich wzdłużników ponownie wypoziomowałem i przeszlifowałem kadłub, będąc jeszcze mniej pewny czy da to właściwy efekt.
Potem wszystkie stare części poszycia pomalowaliśmy bejcą na ciemny brąz.
Wszystkie nowe pozostaną w naturalnym kolorze. Na całość we wnętrzu pójdzie lakier bezbarwny.
Stare części dzięki temu przestały odznaczać się brzydko w kabinie.
Następnie przystąpiliśmy do wklejenia nakładek do łączenia arkuszy sklejki poszycia.
Zrobiliśmy je grubsze niż powinny być, aby arkusze łączyć z nimi przy pomocy wkrętów 3.5x20 + klej poliuretanowy.
Po wykonaniu wszystkich zakładek przystąpiliśmy do poszywania.
Technologia była prosta:
1. Ściskami mocowaliśmy pojedynczy arkusz do wzdłużników i odrysowywaliśmy od środka przebieg wzdłużników i wręg oraz stępki. Na tym etapie stare fragmenty poszycia były nam średnio przydatne, wykorzystywaliśmy je tylko do bardzo zgrubnego wycinania nowych. Jeżeli sklejka źle się układała (środkowy płat denny szczególnie) kładliśmy ręczniki i polewaliśmy gorącą wodą. P 5 minutach zdejmowaliśmy, a płatom daliśmy poleżeć całą noc w tak zamocowane
2. Po odrysowaniu docinaliśmy płaty w miare dokładnie, z mniej więcej 1 cm zapasem na wzdłużniku obłowym (a później obłowym i pokładowym). Dokładnie pasowaliśmy na stępce (do pasa sklejki naklejonego na stępce) i na długość.
3. wiertłem 1 mm nawiercaliśmy otwory pilotowe na wkręty, a potem z drugiej strony odtwory poszerzaliśmy frezem, aby schować łby wkrętów.
4. Potem sklejka na posmarowany klejem szkielet mocowana "z grubsza" ściskami,
5. Czasami konieczne jest ponowne obłożenie ręcznikami polewanymi gorącą wodą. Jednak sklejka mięknie kiedy jest mokra i wtedy nie dokręci się porządni wkrętów,
6. Następnie należy wkręcić wkręty. Ściski ściągaliśmy dopiero następnego dnia.
Parę fotek:
Bardzo mocno dał nam w tyłek środkowy pas poszycia dennego. Jest duży i do tego gięty w dwóch płaszczyznach.
Pracowaliśmy na sklejce 6 mm, lecz na 8 mm to musi być prawdziwa jazda.
Ważne aby dysponować porządną wkrętarką. Ja kupiłem taką za 120 zł i to jedyne narzędzie którego serdecznie nienawidzę.
Większość wkrętów przykręcona jest przy pomocy wiertarki, gdyż akumulatory wkrętarki starczają na jakieś 50-70 wkręceń.
Poszywanie zaczęliśmy od pasa dennego.
Wiem, że lepiej zaczynać od burt, ale uznałem, że położony później laminat zniweluje minusy takiego połączenia na oble.
Dalszy etap to wyrównanie i zaokrąglenie płatów na oble i innych miejscach połączeń, dokładne przeszlifowanie i laminowanie.
Niestety ten etap jest już na nowym filmie i na fotki trzeba chwile poczekać.
Pracując z narzędziami należy liczyc się s koniecznością zakupu dużej ilości rękawic gumowych (mi poszło około 200 par) oraz... plastrów.
Dowód poniżej. Każde skaleczenie będzie si wielokrotnie otwierało, w końcu pracujecie rękami i rana nie ma czasu na wygojenie.
Na zdjęciu widac tylko dwa palce, ale bardzo często były to wszystkie palce na obu rękach. ;)
Przemyślenia: kupno jachtu i jego reanimacja daje wiele satysfakcji.
Jednak ma wiele minusów i raczej nigdy tego nie powtórzę.
Każdą pracę należy wykonać dwukrotnie, nie pracuje się zgodnie z kolejnością prac wymyśloną przez konstruktora, nigdy to końca nie oczyści się porządnie powierzchni.
Można tak wymieniać i wymieniać. Zdawałem sobie sprawę ze stanu jachtu, jednak pewne rzeczy wiem dopiero po pół roku remontu.
Niby najlepiej jest uczyć się na czyiś błędach, jednak każdy lepiej pewne rzeczy rozumie dopiero kiedy doświadczy ich sam.
Dlatego nie żałuję mojego kroku, ale na przyszłość będę mądrzejszy.
Napisałem:
To prawda - ale dzięki wyborowi remontu uratowałeś kolejnego Misia. Jestem przekonany że gdybyś budował od nowa na pewno nie byłby to Miś... tylko zupełnie inny jacht...
Bardzo często kupując jacht do remontu dostajemy wraz z kadłubem wiele wyposażenia, miecz, ster maszt żagle, kabestany itp.
Pamiętając że koszt kadłuba to zaledwie 30 % ceny jachtu nie jest tak źle w ogólnym bilansie remontu - zakładając oczywiście że celem jest odremontowanie oldtimera...
Piotruś dobra robota :-) gratulacje...
Choć faktycznie tak dużo rozebrałeś że wykonanie od początku nowego kadłuba było blisko :-)...
I taka sugestia: Trendy stare i nowe w szkutnictwie sugerują żeby sufity (generalnie różne poziome płaszczyzny które widzisz od dołu) były białe lub jasne. Reszta pionowej zabudowy może być w dowolnym ciemniejszym kolorze również w drewnie.
Takie ustawienie barw jasne/ciemne powiększa optycznie kabinę - wnętrze jachtu i nadaje wrażenie lekkości jachtu.
Sprawdzałem na wielu jachtach - w przepięknym wnętrzu w całości wykonanym w drewnie (kolor mahoń, nawet dąb) jednak czujesz się przytłoczony tym wnętrzem. Natomiast taki sam jacht wykonany właśnie z białym sufitem dawał o wiele lepsze wrażenia przestrzeni i przytulności..
Zapomniałem o jednej rzeczy - mocowanie sklejki do szkieletu.
Wydaje mi się, że najlepszym sposobem są blachowkręty, albo wkręty mosiężne zastępowane po sklejeniu przez kołki drewniane mocowane na klej.
Wkręty po sklejeniu należy wyjąć, następnie rozwiercić otwór i wprowadzić pokryty klejem kołek.
Ja mocowałem płaty na wkrętach z nierdzewki, którym dosyć łatwo urwać łeb.
Hobby Styl napisał/a:
Jeśli miałbyś czas - opisz sposób w jaki heblowałeś kształt wzdłużników na kadłubie, i jakich sposobów użyłeś "ustawiając" płaszczyzny wzdłużnik - dennik aby to wszystko zgrać na dłuższych odcinkach...
Ta czynnośc była zaskakująco łatwa.
Posługiwałem się małym strugiem ręcznym Stanleya. Postaram się odszukać jego numer produktu.
Strug należy dosyć często ostrzyć. Sam mówi kiedy tego potrzebuje ;-).
Wstępna płaszczyzna jest po prostu widoczna - widać czy wzdłużnik jest mniej więcej odpowiednio ukształtowany.
Następnie dokładnie zgrywałem wzdłużnik w okolicy wręg, przykładając kawałek sklejki. Posuwałem się od rufy, ku dziobowi robiąc wzdłużnik "na gotowo" odcinkami pomiędzy wręgami.
Płynność sprawdzałem paskiem sklejki przykładanym pod różnymi kątami do wzdłużnika.
Problemem jest część dziobowa, gdzie ostateczny kształt nadałem przy poszywaniu.
--------------
Pozdrawiam
Piotr
Miś - remont jachtu cz.2« poprzednia |
---|