W tej części opiszę jak zbudowałem pierwszą wersję małego jachciku o wdzięcznej nazwie MINI której konstruktorem jest inż. Norbert Patalas. Jest to historyjka o tym jak mając 16 lat i dużo zapału można zbudować małą łódkę jako kleju używając Butaprenu.
Późną jesienią 1974 roku, czyli w dość odległych czasach, wpadł mi do ręki egzemplarz Wiadomości Wędkarskich. Opisana była tam mała łódka o wielorakich zastosowaniach. Można było pływać na niej przy użyciu wioseł, silnika przyczepnego, oraz żagli. Konstruktor przewidział dwa rodzaje ożaglowania : slup bermudzki oraz ożaglowanie lugrowe. Całość można było przewozić na dachu samochodu Syrena. Łódka na rysunkach wyglądała całkiem sympatycznie. Spodobała mi się z dwóch powodów. Była nieduża, czyli akurat na miarę moich możliwości, oraz miała rasowe ożaglowanie typu slup bermudzki czyli takie jakie miały moje omegi z obozu żeglarskiego. Byłem wtedy w drugiej klasie Liceum Ogólnokształcącego, miałem 16 lat, i jakiekolwiek prace szkutnicze były wtedy dla mnie zupełnie obce.
Rys 1. Pierwsza strona z planów jakie otrzymałem od konstruktora
Zapadła decyzja. Buduję takie małe cudeńko i w końcu będę pływał sam. Miałem dość wrażeń wyniesionych z obozów harcerskich kiedy to zaliczaliśmy regularne wywrotki. Wprawdzie sympatycznie wspominałem harcerskie żeglowanie jednak ciągnęło mnie w inną stronę. Łódka wydawała mi się nieskomplikowana w budowie,,, a Syrenkę się kiedyś dokupi.
Plany kosztowały 180 zł. Pieniądze dostałem od babci. Muszę się przyznać, że babcia asystowała mi w budowie łodzi i trzymała mnie na duchu w chwilach słabości.
Kiedy już zamówione plany dotarły do mnie i zacząłem przyglądać się poszczególnym rysunkom ogarnęła mnie rozpacz. Nic nie rozumiałem o co chodzi i nie potrafiłem odczytać rysunków technicznych. Była to dla mnie czarną magia. W szkole tego nie było a o internecie jeszcze nikt nie słyszał. Po chwili zwątpienia i wielogodzinnym studiowaniu rysunków, wkrótce konstrukcję całej łódki miałem w głowie. Jedynie wymiary na bieżąco odczytywałem z planów.
Rys. 2. Ożaglowanie w tej łupince jest bardzo rasowe. Pow. żagli 5 m2
Konstrukcja łódki jest bardzo prosta. Całość pracy należy rozpocząć od budowy poszczególnych elementów takich jak: dziobnica, pokład (rama), rufa, skrzynka mieczowa oraz stępka. Łódkę budujemy do góry dnem. Po ustawieniu do góry dnem i połączeniu wszystkich elementów łódki wymienionych uprzednio, pokrywamy całość poszyciem ( sklejka 4 mm )
Rys. 3. Najważniejsza część planów z rozrysowanymi elementami konstrukcyjnymi. Akurat te najistotniejsze części łódki znajdują się na tym arkuszu planów. Dlatego ten arkusz został najmocniej zniszczony.
Rys. 4. W trakcie kładzenia poszycia. Niestety nie mam wielu zdjęć z tamtego okresu. Zdjęcia robione były hitem komunijnym tamtych lat, aparatem Smiena 8.
Rys 5 Widok od strony dziobowej. Widoczne są nogi które po zbudowaniu łódki zostaną odcięte. Wielokrotnie miałem ochotę zlikwidować ścięty kształt dziobnicy i całe szczęście, że tego nie zrobiłem. Dziób łódki w czasie pływania jest mocno podniesiony do góry. Inny kształt wyglądałby nieprzyzwoicie.
Rys 6 Inne zdjęcie przedstawiające jachcik w trakcie pokrywania skleją. Ciemna czeluść to warsztat po dziadku w którym budowałem łódkę. Na ścianie drzwi od warsztatu widać moje pierwsze pływadło; ponton zrobiony z dużej opony pokrytej brezentem pomalowanym różnymi resztkami farb olejnych. Ponton pływał ale sprawiał trudności w zmierzaniu w wybranym kierunku.
Rys 7 Nogi od strony rufy widać, że mi się złamały. Poradziłem sobie podkładając taborecik.
Ciekawy jest sposób montażu. Rufa i dziobnica mają nogi, które przy montażu utrzymują konstrukcje na odpowiedniej wysokości. Po położeniu poszycia te sterczące nogi odcina się. Jedyna dodatkowa rzeczą potrzebną przy montażu jest sprytna konstrukcja zwana szablonem montażowym. Na szablonie montażowym opiera się rama (pokład ) ze skrzynką mieczową oraz stępką. Ponadto podtrzymuje i nadaje kształt burtom jachtu w czasie ich kładzenia.
Rys 8 We wnętrzu łódki widoczny jest szablon montażowy.
Rys 9 Widok szablonu montażowego od strony rufy.
Do zbudowania tej łódki potrzebowałem listewki, sklejkę, gwoździe i klej. O narzędziach nie wspomnę.
Zacząłem od listewek. Nie miałem pomysłu gdzie mógłbym kupić listewki w związku z czym udałem się do tartaku. Oczywiście jak to było w tamtych czasach, przypominam, że było to w 1974 roku, listewek nie sprzedawali ale zaproponowali mi, że mogę kupić deski. Znalazłem stolarza który obiecał mi, że potnie deski na listewki pod warunkiem, że dostarczę dechy do stolarni. Coś się zaczęło dziać. Wziąłem sanki oraz kolegę do pomocy i poszliśmy do tartaku. Tu okazało się, że wprawdzie deski takie jak dla mnie są ale tak mokre jakby jeszcze wczoraj rosły w lesie. Nie było wyboru. Deski na sanki i ciągniemy. W połowie drogi sanki rozjechały się na maksa. Do stolarza dociągnęliśmy deski wlokąc je po śniegu.
Stolarz dotrzymał słowa. Wkrótce odebrałem od niego piękne równe listewki. Były mokre. Trzeba je było wysuszyć. Poustawiałem je dookoła kaflowego pieca a babcia cierpliwie obracała je aby równo wyschły. I tu kiedy były już suche odkryłem, że wszystkie listewki pogubiły około 2mm z każdej strony. Nie wiedziałem wtedy, że drewno jak wyschnie to się kurczy. Najpierw pojawiło się zniechęcenie a chwile później myśl; a tam, łódka będzie lżejsza i tyle.
Sklejkę zdobyłem „na chodzonego”. Zachodziłem do sklepu gdzie sprzedawano sklejkę i pytałem: „Jest sklejka 4 mm „
„ Nie ma „ - słyszałem w odpowiedzi
I tak powtórzyła się sytuacja kilkanaście razy. Aż za którymś razem usłyszałem :
„Ile potrzebujesz? „
„4 arkusze”
„to bierz i s....”
Miałem skleję. Przy próbie kupna lakieru olejno-żywicznego metoda „na chodzonego” zupełnie nie zdała egzaminu co zaowocowało o dalszych losach mojej łódki.
O gwoździach ocynkowanych, takie przewidywał konstruktor, mogłem jedynie pomarzyć. Zastosowałem zwykłe gwoździe budowlane, maczane w pokoście. O dziwo te gwoździe przetrwały 40 lat. Większość z nich można było wyciągnąć w takim stanie w jakim wbiłem je za młodu, o czym przekonałem się kiedy demontowałem łódkę po kilkudziesięciu latach.
Najciekawsza sprawa wyszła z klejem. Konstruktor przewidywał zastosowanie kleju fenolowego AG, karbamidowego lub w ostateczności kleju kazeinowego. Żadnego z tych klejów nie udało mi się zdobyć. Kiedy zmartwiony zastanawiałem się czym ja tą łódkę skleję, do warsztatu zajrzał wujek Zdzisiek i mówi. „ Sławek, u mnie w firmie kleją części kokpitu samochodowego Butaprenem, takim który jest po wyschnięciu dość twardy, może tym spróbujesz ?” Spróbowałem. Nie miałem wyjścia. Kiedy po 40 latach łódka definitywnie zgniła spoiny nadal trzymały. Jedynym mankamentem tego kleju było to, że jak się jakiś element złożyło to trzeba było zrobić to dokładnie. O żadnym przesuwaniu elementów po złączeniu nie było mowy. Oczywiście jak to jest z butaprenem , trzeba smarować dwa razy i łączyć jak lekko przeschnie.
Rys 10 Wygląda na to, że najtrudniejsze prace zostały zrobione. Brakuje jeszcze ławeczki dziobowej, listew podłogowych i malowania.
Łódka budowana była w warsztacie po moim dziadku. Kiedyś prowadził tam zakład ślusarski. Nie było tam już żadnych większych maszyn a warsztat stał od roku pusty. Pomieszczenie było nieogrzewane a ja zacząłem budowę w środku zimy. Nie było lekko ale chłód ogrzewałem zapałem. Krok po kroku robiłem poszczególne elementy łódki. Jak przyszła wiosna prawie gotowy jachcik wyjechał na dwór. Nie miałem żadnych narzędzi, nie licząc młotka, piły, kombinerek, struga i dłuta. Dysponowałem ręczną wiertarką na korbkę. Kiedy spojrzę na obecne narzędzia jakimi dysponuje to sam zachodzę w głowę jak to możliwe, że udało mi się cokolwiek zbudować. Możliwe. Było tylko trudniej. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że można łatwiej. Kiedy po kilkudziesięciu latach łódka zgniła i ciąłem ją na części zauważyłem tylko jeden feler. Pokład nie był do końca symetryczny. Trzeba się było dobrze przyjrzeć aby to zauważyć. Reszta jak na małolata, była zrobiona dobrze.
W tym miejscu muszę wspomnieć o zaciskach stolarskich których oczywiście nie miałem. Poradziłem wtedy sobie w taki sposób, że sklejając pokład i inne elementy konstrukcji jachtu łączyłem je na zakładkę całość sklejając i zbijając gwoździami. Trzymało mocno ale wykonanie nie było profesjonalne. Jak wkleiłem listwy podłużne, które dzisiaj powiedziałbym, że bez dużej liczby zacisków nie da się zamontować, nie wiem. Jakoś to zrobiłem ponieważ wyszło dobrze.
Rys. 11 Ławeczka dziobowa została wklejona. Widać po mojej minie, że zadowolony jestem z mojego dzieła.
Rys. 12 Koledzy Marek i Rysiek podziwiają efekty mojej pracy
Rys 13 Łódka gotowa do malowania. Widoczne są wklejone listwy podłogowe.
Żaglówka była zrobiona ze sklejki sosnowej. Koniecznie chciałem zrobić ja w naturalnym kolorze drewna. Jedyna metoda jaka wtedy była dostępna to pokrycie całości pokostem lnianym i pomalowanie bezbarwnym lakierem olejno-żywicznym. Z pokostem nie było problemów. Dość szybko i bez problemów nabyłem pokost i ogrzewając go na łaźni wodnej gruntownie pokryłem cały jachcik. Z kupnem lakieru zrobił się poważny problem. Wychodzenie go w sklepie nie przyniosło rezultatów. Żaglówkę pomalowałem dopiero, i to nie żart, po 23 latach, w 1997 roku. O tym napiszę dalej.
Latem zrobiłem drewniany maszt, z likszparą, dokładnie jak było w projekcie. Maszt w tej żaglówce jest dość długi, ma 4,4m. Tak długi kawałek belki kupiłem i przeciąłem na pół u znajomego stolarza. Ster i miecz zrobiony był jeszcze zimą. Całość cierpliwie czekała na pomalowanie lakierem. A lakieru nigdzie nie mogłem dostać. O żaglach jeszcze nie myślałem. Nie miałem na nie pieniędzy.
Czas pędził jak szalony. Zanim się obejrzałem a już miałem maturę na głowie, a później studia. Wkrótce ożeniłem się, na świat przyszło moich dwóch synów. Jak spojrzałem w kalendarz zobaczyłem, że minęło 23 lata a moja łódka ciągle wisi pod sufitem w warsztacie i czeka aż sobie o niej przypomnę. W międzyczasie maszt spożytkowano na reperację dachu a pod łódką składowano węgiel. Jak ją zobaczyłem wyglądała jak górnik po szychcie. Pojechaliśmy po nią z moim młodszym synem Bartkiem. Akurat prawie zmieściła się na pakę naszego Poloneza Trucka. Trasę z Białegostoku do Elbląga pokonaliśmy tylko z jednym mandatem i to o zgrozo, za przekroczenie prędkości. Żagle i maszt zamówiłem w żaglowni w Gdańsku. Było tam bardzo sympatycznie ale nazwy tej firmy nie pamiętam. Tym razem był to już maszt aluminiowy Starszy syn Jakub żartował, że jakoś te żagle wyszły w barwach niemieckich. I tak się zastanawiam czy oni tak specjalnie uszyli, czy też tylko takie ścinki materiału mieli. W końcu po 23latach czyli w 1997 roku moje dzieło zostało ukończone.
Rys 14 Tak wyglądała żaglówka kiedy po 23 latach została skończona. Zdjęcie zrobione w 1997 roku na jeziorze Narie. Na zdjęciu mój młodszy syn Bartek.
To nie jest koniec opowieści. Tą małą łódkę kiedy wysłużyła się i zgniła dokumentnie zbudowałem jeszcze raz, całkowicie od nowa, w 2015 roku. Chyba dla żartu. Budując nową wersję jachtu wbudowałem kilka fragmentów pierwszej wersji aby dobra energia zachowała swoją ciągłość. Ze starej łódki wykorzystałem część pokładu, miecz i ster. Ponadto zostały żagle z masztem. Jak to ja, w nowej wersji troszeczkę zmodyfikowałem konstrukcję nie umniejszając jej zalet. Ale o tym w następnej opowieści.
Ciąg dalszy nastąpi ….
Mini - mały jachcik z lat siedemdziesiątych - prolog - cz.1« poprzednia | następna »Pływanie pierwszą wersją jachciku Mini - cz.3 |
---|
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.