No już najwyższy czas, ile można stać na placu? Był długi weekend (Boże Ciało, a ja nawet w kościele nie byłem, pójdę do piekła), ledwo żyję, odwaliliśmy kawał (chyba) dobrej roboty, ale warto było. Jeszcze mnie wszysto boli.
Czwartek - dalsza część prac. Podlaminowałem boki wszystkich denników nasączonymi żywicą paskami tkaniny. Jak zwiążą, będzie na czym laminować: w powietrzu się nie da. Szkoda że wcześniej nie wpadłem na ten pomysł, byłbym z pół dnia do przodu.
Piątek - dokupiłem tkaninę 300kę i żywicę. Tkanina na dennikach związała, przeszlifowałem zadziory, przetarłem acetonem. Pociąłem tkaninę na arkusze, większość trapezów i kilka prostokątów. Trapezy wykonałem na dwa cięcia: nawinąłem tkaninę na pas tektury odpowiedniej szerokości i przeciąłem tapeciakiem przez wszystkie warstwy na ukos z jednej i drugiej strony zwoju. Wymiar się zgadzał, gorzej z krawędzią, trochę się wystrzępiła, ale po przylaminowaniu nie przeszkadza. Zresztą i tak nie będzie widać.
Końcówka laminowania: w środku z 30stC, ledwo żyję, ledwo już widzę (może to wieczór, może to przez styren?), siedzę już na koi, bo dno prawie całe polaminowane, kleję głową w dół, ogólnie mało przyjemnie:
Na miękkie jeszcze krawędzie denników nakleiłem paski z twardego tworzywa. Żeby były równo położyłem na nie kantówki kupione w casto. Trzeba się ich naszukać, rozpakowałem 2 paczki żeby znaleźć takie, które mają przynajmniej jedną krawędź prostą. Nie będą mi później potrzebne, oddałem, więc nie weszły do kosztów. Później przyszedł mi do głowy pomysł, że można by użyć stalowych kątowników do sufitów podwieszanych, tylko chyba byłyby za długie (między pierwszym a ostatnim dennikiem jest 2,2m). Wyszło tak:
Sobota - żywica związała, rano miejscami jeszcze się lepi, zwłaszcza tam, gdzie kończyłem laminowanie. Zdjąłem listwy. Tak to teraz wygląda:
Prawa burta:
Lewa burta:
Może nie najlepiej, to moje pierwsze tak duże laminowanie w życiu. Ale na pewno jest lepiej niż było. Przynajmniej nie ma już sklejki na dnie. Poszło 2.5kg żywicy i 10m2 tkaniny, w 9 godzin. Każdy dennik ma w sumie 5 warstw tkaniny: 4 trapezy i wczorajsze paski. Następne w kolejce do wycięcia są usztywnienia koi, szafka i gródź dziobowa. Ale to na później, planuję je wykonać również z laminatu. Sklejka, jeżeli będzie, to w niewielkiej ilości i na pewno nie poniżej KLW...
Balast - posortowałem wcześniej to co zakupiłem w zaprzyjaźnionym zakładzie oponiarskim. Większość to ołów, trochę cynku i stal. Zawiozłem pierwszą porcję: 110kg, ale nie rozłożyłem jeszcze na dnie, na razie stoi w wiaderkach. Planuję włożyć to do 2l butelek po mineralnej lub worków na gruz (kilka warstw) i obkurczyć opalarką. Reszta balastu to beton, który był, ale to na razie. Dokupię ciężarków to wyrzucę beton. Można też użyc piasku, jakby zabrakło masy. W przeciwieństwie do betonu, piasek można wysypać gdziekolwiek. Ale to na później.
W każdym razie denniki są, można po nich chodzić, ale jesteśmy ostrożni: skoro powierzchnia jeszcze się lepi, to może nie do końca stwardniały. Robimy klar przed slipowaniem. Czekając na transport zrobiliśmy trochę porządków w kabinie i dookoła jachtu. Nie zdążyliśmy, więc reszta na wodzie. Jedziemy:
Pierwsze od dwóch lat dotknięcie wody:
Przepłynęliśmy na miejsce cumowania (pierwszy rejs) na pagajach. Dzięki uprzejmości cumującego obok armatora postawiliśmy maszt - dostaliśmy śrubę od masztu, swojej nie mogłem znaleźć. Brakuje ściągacza do achtersztagu, przywiązałem tym co było. Nie wyobrażam sobie jak pływali bez tego. Odbijacze są tylko dwa, z lekka sflaczałle, będzie je trzeba dopompować. Pozostałe są dla "zamożnych inaczej", ale to już moje wykonanie. Te, które były jak kupowaliśmy jacht, musiałem wyrzucić, były zrobione z materiałów ekologicznych i uległy biodegradacji. Czas na chwilę odpoczynku:
I na małą uroczystość:
Obiadokolacja. Na nic innego nie było czasu:
Wreszcie spać: częściowo odtworzyliśmy zabudowę wnętrza, żeby było jak usiąść. Ponieważ oświetlenie nie działa, to żeby nie siedzieć po ciemku, zaimprowizowałem coś z butelki z napojem i latarki. Pierwsza noc na jachcie, niezapomniane wrażenia, jest satysfakcja z dobrze (mam nadzieję) wykonanej roboty, choć nie powiem żebym się wyspał.
Niedziela - od rana posprzątaliśmy bałagan widoczny na zdjęciu, powyrzucaliśmy śmieci, po raz nie wiadomo który umyliśmy pokład. Wracając podjechaliśmy na poprzednie miejsce postoju żeby posprzątać - nie lubię zostawiać po sobie chlewu. I wreszcie do domu.
Czeka nas przygotowanie do pływania. Trzeba nie tylko uzupełnić wspomniany ściągacz, ale wymienić fały, bo te co są porosły glonami. Czyli znów kłaść i podnieść maszt. Przygotuję też silnik: trzeba dorobić bak i dokupić linię paliwową. Nie mam też rumpla, muszę dokupić lub dorobić. Czyli jest jeszcze masa pracy. W tym sezonie chciałbym jeszcze dorobić wantowniki, z tymi co są nie można pływać przy silnych wiatrach.
Jeszcze jedno. Nie mamy nazwy dla jachtu. Na roboczo nazwaliśmy go "Biały" bo chcemy w przyszłości lakierować go na biało, uszyć białą plandekę i wszytskie elementy zrobić z wypolerowanej kwasówki. Ale jakoś nie jesteśmy przekonani do tej nazwy. Może macie jakieś pomysły?
Pozdrowionka i do następnego razu.
Remont jachtu "Julliana" cz.4 - denniki« poprzednia | następna »Pierwszy rejs ! |
---|