Witam wszystkich forumowiczów. Na imię mam Marek i zamieszczę tu opis budowy mojej Piranii II.
Tytułem wstępu kilka słów o sobie. Żegluję od 17 lat (przeważnie po szlakach Wielkich Jezior Mazurskich), a od 7 lat jestem posiadaczem jachtu Sasanka Viva 700. Jacht stacjonuje pod Giżyckiem, pływam weekendowo kilka razy w ciągu sezonu. Wiem już zatem troszeczkę co to znaczy być armatorem i jakie są tego (cytując klasyka) plusy dodatnie i plusy ujemne. Viva jest fajna, marzy mi się jednak posiadanie drewnianego jachtu podobnej wielkości. Posiadanie przez zbudowanie. Mam świadomość, że zbudowanie takiego jachtu to ogromny wysiłek fizyczny, psychiczny i finansowy, poświęcenie bardzo dużej ilości czasu i energii. Przygrywką do budowy dużego jachtu jest budowa łódki Pirania II. Budowa ta ma dać mi odpowiedź na pytania: czy umiem coś zbudować (i czy to będzie pływać), oraz czy jestem w stanie zmotywować się do dokończenia pracy, którą zacząłem. Mimo młodego wieku nie mam (już) żony ani dzieci - typowych przeszkadaczy, więc jest spora szansa, że dokończę mój projekt.
Nie mam żadnego doświadczenia szkutniczego ani stolarskiego. Wiem jak używać do prostych prac piły, wiertarki, wkrętarki, czasem diaxa - ot i całe doświadczenie. Ale najważniejsze - prac manualnych się nie boję. Przeczytałem sporo relacji na szkutnikamator.pl, więc czuję się teoretycznie podszkolony.
Pirania II to maleńka łódeczka sklejkowa projektu Janusza Maderskiego. Ma długość tylko 2,5 m, ale może nieść żagiel. Wybrałem wersję II ze względu na możliwość transportu drzewc wewnątrz łódki. Zdecydowałem się na budowę takiej małej łódki (celowo nie używam słowa jacht, z czym do ludzi...) z dwóch powodów. Pierwszym powodem jest moja nieodparta chęć zbudowania łódki, o czym było powyżej. A jak wiadomo, im mniejsza łódka, tym teoretycznie mniej skomplikowana, mniejsze pole do popełniania błędów, mniejsze koszty itp. Drugi powód jest trywialny - łódka ma docelowo mieszkać na działce u rodziców, będzie parkować pod tarasem. Jest tam tyle miejsca, że akurat taka łódeczka się zmieści. Nawet pół metra dłuższa nie wejdzie.
Dość o sobie, teraz o łódce.
Zakupiłem plany, oglądałem je na wszystkie strony przez około 2 tygodnie kompletując materiały i sprzęt. Musiałem trochę uporządkować garaż, żeby zmieścił się stół montażowy, arkusze sklejki, narzędzia i ja. W efekcie autko stoi pod chmurką. Zrobiłem stół montażowy ze starego stołu do ping-ponga - pomysł podpatrzony w relacji budowy Pasji 800 Wojtka Rusina (pozdrowienia). Zniosłem ów stół ze strychu - 5 kondygnacji w dół i skręciłem w docelowym miejscu. Zamontowałem dodatkowe oświetlenie nad stołem. Oddałem krajzegę po dziadku do "odświeżenia" (niezawodny Pan Gienio). Przetrząsnąłem dom, garaże, wiaty, komórki i nie wiem co jeszcze w poszukiwaniu nadających się kawałków sosnowych desek. Wszystkie te czynności musiałem wykonać, żeby móc rozpocząć budowę. Pochłonęły one trochę czasu i sporo energii. Ale założony efekt został osiągnięty - mam szkutnię!
Kupiłem sklejkę wodoodporną sosnową. Pamiętam z którejś relacji z tego portalu, że ktoś miał problem ze sklejką brzozową - zapleśniała mu w zimie. Postanowiłem więc kupić sklejkę iglastą, jest też ona ponoć trochę mocniejsza od liściastej. Do zdjęcia sklejka stoi, na co dzień sklejka musi leżeć, więc leży.
Mogłem przystąpić do trasowania. Na pierwszy ogień poszło dno. Potem burty, pawęż miecz i płetwa sterowa. Tak się rozpędziłem, że od razu po wytrasowaniu wycinałem. Nie mam nawet zdjęć z trasowania. Opamiętałem się dopiero przy cięciu płetwy - jest zdjęcie.
Wycinałem wyrzynarką, marketową, tanią, wysłużoną. Pięknie tnie, nie szarpie sklejki, należy tylko założyć dobre ostrze z drobnymi zębami, obroty umiarkowane i nie jechać za szybko.
Po wytrasowaniu i wycięciu burt zorientowałem się, że... zapomniałem przedłużyć sklejkę na burty. Nie wiem jak to się stało, pamiętałem o tym jeszcze podczas trasowania burt. Planowałem połączyć kawałki sklejki po wycięciu - już na tym etapie to był błąd. Przecież czytałem relacje innych szkutników-amatorów, a jednak nie zapamiętałem, żeby najpierw połączyć sklejkę, potem dopiero trasować, a na samym końcu dopiero wycinać! Zrzucam to na karb mojego entuzjazmu związanego z początkiem budowy. Chciałem mieć jak najszybciej wszystko wycięte i iść dalej. Skutek - konieczne ukosowanie wyciętego elementu - dodatkowy stres, przecież nigdy w życiu nie ukosowałem...
Na zdjęciu widoczne są wycięte burty i kawałki sklejki, które musiałem dokleić, żeby burty sięgały od dziobu aż po samą pawęż.
Musiałem połączyć sklejkę. Konstruktor w planach zaproponował łączenie c (z poniższego rysunku). Sklejka 5 mm jest bardzo cienka, a ja się bardzo obawiałem ukosowania, zdecydowałem się więc na łączenie metodą b.
Próbowałem ukosować sklejkę różnymi narzędziami (testowo na nieprzydatnych kawałkach sklejki). Początkowo strugiem ręcznym (zostało kilka po dziadku, nawet zabytkowy spust - nim też próbowałem), następnie strugiem elektrycznym, potem szlifierką oscylacyjną, a na końcu wiertarką z regulacją obrotów z założoną tarczą na rzep na papier ścierny 80. Zdecydowanie najlepiej szło tym ostatnim narzędziem i w ten sposób zukosowałem krawędzie wyciętej już sklejki na burty, żeby je przedłużyć. Przy okazji zbierałem pył ze szlifowania, w celu późniejszego wykorzystania go do zagęszczenia żywicy do szpachlowania.
Wyszło chyba nie najgorzej jak na pierwsze w życiu ukosowanie. Nie taki diabeł straszny.
Klejenie sklejki. Zukosowane sklejki po przetarciu acetonem kleiłem na Epidian 5 + PAC. Obawiałem się tej czynności jeszcze bardziej niż ukosowania. Było to moje pierwsze doświadczenie z tymi preparatami (widocznie pływam bezpiecznie, bo nigdy nie musiałem naprawiać Vivy żywicą). Miałem kilka ścisków, dokupiłem kilka, dorobiłem kilka, a i tak przy pierwszym klejeniu zabrakło :-) Zabrakło, bo postanowiłem zablokować łączoną sklejkę ściskami, a nie gwoździkami i kleić w tym samym czasie obie burty i miecz. Po budowie domu zostało trochę cegieł (bo kiedyś się przydadzą, przecież nie wyrzucisz dobrej cegły). No i przydały się po 26 latach. Zbudowałem murek.
Równocześnie kleiłem miecz z dwóch identycznych kawałków sklejki o grubości 8 mm. Robotę przyszedł odebrać jeden z kotów - Zdzisio.
Efekt klejenia uważam za zadowalający. Skleiło się, trzyma jak cholera, sklejki nie pobrudziłem, siebie też nie, zresztą nic nie pobrudziłem. Ponownie - nie taki diabeł straszny (wiem, wiem, to tylko klejenie, dziewicze laminowanie ciągle przede mną). Tylko żywicy muszę dokupić, bo jak tata się dowiedział, że "laminuję", to od razu znalazły się 2 potężne beczki do załatania dna...
Po sklejeniu sklejki wziąłem się za trasowanie brakującego odcinka burt. No i tu uwidocznił się kolejny problem związany z pomyloną kolejnością wycinania i łączenia sklejki. Mianowicie, jakież było moje zdziwienie, gdy po przyłożeniu giętki do ostatniego wbitego gwoździka, giętka wyznaczyła inny łuk niż wcześniej... Co jest oczywistą oczywistością, pojętą przeze mnie od razu po pojawieniu się szczeliny między giętką, a wyciętą sklejką. Sprawdziły się słowa wiekowego już znajomego stolarza Pana Stasia: lepiej uciąć grubiej i pocieńkować, niż uciąć za mało i pogrubaścić...
Co robić? Siekiera w dłoń i... nie, przecież tyle się napracowałem przy trasowaniu, wyrzynaniu, ukosowaniu, klejeniu i noszeniu cegieł... Przez chwilę rozważałem różne opcje i wreszcie postanowiłem, że trochę przerobię Piranię. Mianowicie, przy jednej z prób znalezienia salomonowego rozwiązania, przesunąłem jeden z punktów (de facto gwoździków) o 1 cm do góry (skracając w tym miejscu wysokość burty) i giętka ułożyła się prawie idealnie. Widać to na poniższym zdjęciu u dołu - stara linia przechodziłaby przez czarny punkt poniżej linii. Mam nadzieję, że konstruktor wybaczy mi taki mały "tuning" i uzna, że to nadal będzie Pirania.
Na domiar złego przy trasowaniu okazało się, że burta kończy się... poza doklejonym fragmentem sklejki. Zabrakło 1 cm - widać to w górnym prawym rogu zdjęcia. Nie jest to duży problem, bo w tym miejscu i tak będzie sosnowa listwa. Ubytek się zaszpachluje, listwa wszystko przykryje. Ale ile się nakląłem na samego siebie, to tylko ja wiem - że fujara, że oferma, że do okulisty, a nie łódki robić! A najgorszy jest wstyd przed samym sobą (i przed szkutnikami-amatorami, jeżeli ktoś to czyta).
Na koniec tej części chciałbym się podzielić pierwszymi wrażeniami z samodzielnej budowy łódki, istotnymi przede wszystkim dla początkujących.
Po pierwsze, człowiek musi znaleźć w sobie ukryte pokłady zaradności, samodzielności i kombinowania. Plany jachtu niestety nie przypominają instrukcji składania zestawu LEGO. Odbieram interpretację planów jako zbiór wytycznych, mniej lub bardziej szczegółowych, natomiast często jest kilka metod wykonania tego, co narysowane. Czasem trzeba się trzymać wymiarów co do milimetra, a czasem przyklejenie listwy grubszej czy szerszej o 10% nie robi żadnej różnicy. Najważniejsze to zrozumieć co się robi i zrobić to najlepiej jak się umie.
Po drugie, cytat ze strony Janusza Maderskiego, projektanta Piranii: "Samodzielna budowa pierwszego jachtu sprawi wiele trudności. Przy czym trudności te przeważnie nie wynikają z konstrukcji jachtu lecz z nagromadzenia dużej ilości prostych czynności, które wykonujemy po raz pierwszy." Święta prawda. Bardzo obawiałem się ukosowania i pracy z żywicą, okazało się to mało skomplikowane, teraz te czynności wydają mi się w miarę łatwe. Ponadto świadomość nabywania doświadczenia to bardzo przyjemna rzecz.
Po trzecie, drobne, acz według mnie istotne spostrzeżenie. Warto mieć w szkutni na widoku zegarek. Zerknięcie na niego w moim przypadku pomaga przypomnieć mi, że np. nie przyjmowałem żadnych płynów ani pokarmu przez ostatnie 6 godzin...
Szanownych kolegów szkutników-amatorów bardzo proszę o komentarze, te przychylne też, ale najbardziej zależy mi na wytykaniu błędów. Po pierwsze najwięcej się nauczę na błędach właśnie, a po drugie może zdążę naprawić lub przerobić coś, co jest źle zrobione.
następna »Pirania II. Budowa cz. 2 |
---|
Komentarze
Czytając opis początku Twojej budowy, Twoje obawy i spostrzeżenia, jakbym czytał samego siebie - jako kompletny amator zabrałem się za Pasję 400, też po to, żeby zebrać doświadczenie pod budowę większego jachtu. Też moim stołem szkutniczym był stół to ping-ponga :-).
Polecam kontakt z konstruktorem - Pan Janusz odpowiadał na moje nawet najbardziej trywialne pytania i nigdy nie wyczułem choć dozy zniecierpliwienia.
Co do samych doświadczeń - ja od początku wychodziłem z założenia, że nadmiary kleju się doszlifuje, wykończy "później". Teraz przed malowaniem przyszło "później" i klnę na samego siebie. Dlatego lepiej chwilę po sklejeniu zebrać nadmiary żywicy, w momencie klejenia to jest 10 min, później wykańczanie takich miejsc (jak np. listwa zewnętrzna biegnąca wzdłuż burt) to godziny pracy różnymi papierami na klockach drewna.
Pozdrawiam i życzę wytrwałości!
Błażej
Dziękuję za cenną radę dotyczącą klejenia - na pewno z niej skorzystam i to już niedługo, bo przede mną sklejanie elementów sosnowych ze sklejką.
Co do kontaktu z konstruktorem, to już do niego raz napisałem po poradę i p. Janusz bardzo szybko odpisał. Nie chcę natomiast pisać do niego o każdą moją wątpliwość, bo jakbym zaczął, to by poszło! I pan konstruktor tak łatwo by się ode mnie nie uwolnił Jak pisałem powyżej, dla mnie budowa tej łódeczki to zbieranie doświadczenia, a nic tak nie uczy, jak samodzielne rozwiązywanie problemów.
Pozdrawiam i też życzę pomyślnego zakończenia budowy.
Marek
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.