Dzisiaj (17.09.2015) odbyło się "drugie wodowanie" Bossa Novy na zalewie siedleckim.
Pierwsze miało miejsce ponad miesiąc temu ale nie było specjalnie udane. Wiatr był zdecydowanie za duży jak na moje umiejętności i nie napływałem się za długo. Dwa razy zepchnęło mnie w krzaki, nie panowałem nad łódką a kiedy wyskoczyłem w trzciny (na bosaka), żeby wypchnąć łódkę na wodę, rozciąłem sobie o coś stopę i potem przez prawie miesiąc kuśtykałem.
Dzisiaj podszedłem drugi raz. Trochę to trwało bo byłem rozczarowany pierwszym pływaniem, nie tak to sobie wyobrażałem po prawie trzech latach dłubaniny. Ale trzeba było podjąć próbę. Łódkę ciągnąłem około półtora kilometra na wózku slipowym bo nie mam przyczepki ani haka w samochodzie. Za pierwszym razem ciągnąłem wszystko sam co też mogło mieć wpływ na zwlekanie z drugim podejściem bo łatwe to nie było (zwłaszcza powrót - sam, z rozcięta stopą i bardziej pod górkę), dzisiaj poszedłem ze szwagrem więc we dwóch było łatwiej. Niemniej jednak hak już zamówiłem i za przyczepkami też już się wstępnie rozglądam, myślę że w przyszłym sezonie transport nie sprawi trudności.
Pierwsze pływanie dzisiaj zacząłem sam, Piotrek jakoś nie chciał się zdecydować. Odpłynąłem może z 10 metrów od brzegu kiedy zaliczyłem wywrotkę.
Cóż mogę powiedzieć… że woda była bardzo ciepła jak drugą na połowę września. Miecz mi się zblokował w skrzynce i nie chciał opaść kiedy zacząłem się z nim szarpać, straciłem trochę kontrolę na łódką, bujnęło mnie i do wody.
W sumie to dobrze, że daleko nie odpłynąłem bo było łatwiej łódkę postawić. Miecz był zakleszczony w skrzynce i nie mogłem go wyciągnąć, ale że byłem blisko brzegu to miałem jeszcze grunt pod nogami. Wypiąłem pagaj i wybiłem nim miecz ze skrzynki co pozwoliło mi postawić łódkę i dociągnąć ją „pieszo” do brzegu.
Kiedy chcieliśmy łódkę przewrócić na bok żeby wylać wodę, była tak ciężka że we dwóch nie daliśmy rady. Nie miałem żadnego czerpaka ani wiaderka – trochę lipa... Zaczęliśmy wychlapywać wodę pagajami tak jakby łopatą aż do momentu kiedy udało nam się w końcu przewrócić łódź na burtę.
Resztę wody wylewałem improwizowanym czerpakiem z obciętej butelki.
Kolejne podejście odbyło się już bez problemów. Po kilkunastu minutach czułem się już trochę pewniej, i kiedy dostawałem szkwały to było na prawdę fajne uczucie. Na kursach ostrych szło mi zupełnie spoko, na pełnych trochę mną telepało, ale zapomniałem zamontować wimpel na maszt a póki co, kiepsko czytam wiatr z fal. Poza tym myślałem że Piotrek popłynie ze mną i postawiłem oba żagle. Kiedy na początku pływałem sam trochę mi fok przeszkadzał, w miarę wolnej ręki próbowałem go przerzucać ale różnie to wychodziło a nie chciałem się wywrócić na środku zalewu. Później Piotrek dołączył do mnie i we dwóch szło już zupełnie spoko.
Z rzeczy, które będę musiał dopracować to problematyczny miecz – nie wiem czemu się klinuje – ja go zrobiłem z
zapasem – czytałem o problemach Piotrka Wolnego na Szuwarku i zrobiłem szerszą szparę mieczową – bałem się, że nawet za szeroką i że miecz mi będzie kolebotał. Może wciągnę Bossę na kanał i popatrzę od spodu.
Druga kwestia to przedłużacz rumpla – kiepski jest ten mój patencik, muszę wymyślić coś innego albo zamontować jakiś fabryczny bo straszne luzy łapie.
Myślę też że jeżeli będę pływał sam to na razie raczej tylko na grocie, przynajmniej przez jakiś czas, aż się trochę podszkolę.
Po pierwszym razie byłem mocno rozczarowany, dzisiejsza wywrotka, którą zaliczyłem ledwo odbiwszy od brzegu też mnie specjalnie nie nastrajała, ale po późniejszym pływaniu czułem się super. Jedyne czego żałowałem to tego że poszliśmy trochę późno, Piotrek nie miał za dużo czasu a jak spłynęliśmy na brzeg to się i tak okazało że chyba wiatr wyłączają. A że trzeba będzie coś w zimie poprzerabiać… to się przynajmniej nudził nie będę.
następna »Odc.8 Bossa Nova jest gotowa |
---|
Komentarze
Sprawdź czy twój miecz nie uderza krawędzią spływu w przednią część skrzynki mieczowej. U mnie w mojej P375 tak własnie jest, wygląda na to że źle go wyciąłem. Mimo że szpara mieczowa jest wystarczająco szeroka, to zacina się, i to z tego właśnie powodu. Widać to po tym jak zostawia ślady lakieru na styku krawędzi spływu z ścianą skrzynki.
Poruszyła mnie twoja relacja. Robiłeś okręt trzy lata i takie sensacje. NIE ZRAŻAJ SIĘ!!! Małe jachciki żaglowe są nerwowe w żeglowaniu jednakże potrafią dać adrenaliny i satysfakcji wielokrotnie więcej niż jachty balastowe o czym ju z miałeś okazję przekonać się. Nauczysz się pływać małą żaglówką bedziesz żeglować kazdym jachtem. Moje sugestię to:1. znajdź jakiegoś instruktora lub doświadczonego żeglarza który pokaże Ci parę "myków" 2. natychmiast wyrzuć knagę szczękową z talii grota to niebezpieczne! talii w tak małych okrętach się nie knaguje!!! trzymasz talie w ręku i jak mocniej dmuchnie na kursie ostrym i kładzie jacht to odpuszczasz grota i po sprawie a z knagą zanim odknagujesz to się wyłożysz. 3.naucz się stawiać jacht po wywrotce nie może byc takiej sytuacji że tego nie zrobisz. Pasją 400 łatwo się stawia i nie ma kłopotu z wejsciem bo ma niską wolną burtę4. nie wiem jaki masz duży zbiornik wodny ale jaki by nie był sugeruję założenie pianki obroni przed szokiem termicznym po wpadnieciu do wody i wychłodzeniem się bo nigdy nie wiadomo ile spędzisz w wodzie czasu jak pomocy z nikąd!!!piankę za rozsądne pieniądze można kupić w sportowych sklepach siecowych.5.jest za dużo wiatru nie wychodź na zbiornik odpuść , kiedy jest dużo a ocenisz że dasz radę zredukuj pow żagla refuj nie bój się.6 Ćwicz, czuj jacht ile może ile nie, dasz radę bo szkoda by było trzyletniej pracy .POwodzenia
Łódka zwodowana ! Z każdym pływaniem będzie już tylko lepiej. Woda rzeczywiście jeszcze ciepła :). Ja całe szczęście wchodziłem tylko po kolana. Za chwilę moja relacja z wodowania.
p.s. - chyba trochę inaczej mamy uszytego grota. Ja nie mam dolnej likliny i chyba mam niżej zamontowany bom...
1. Siedlce to nie jest specjalnie żeglarskie miasto bo jest tylko jeden mały zalew. Kiedyś widziałem tu co prawda małą żaglówke ale nie wiem kto pływał. Mam kilku znajomych którzy nieźle żeglują, ale nie z mojego miasta, pływałem z nimi na Mazurach i Zegrzu ale to właśnie na większych łodziach kabinowych. Jak pójdzie fama że mam łajbę to może od znajomego do znajomego się rozejdzie i może ktoś się znajdzie chętny żeby razem trenować.
2.Knagę szczękowa mam, ale jej nie używałem szczerze mówiąc, jest bo jak zbierałem osprzęt to wydawało mi się że lepiej mieć knagę, że się może przydać, ale cały czas pływałem "z ręki". Myślę, że zostawię i tak jej nie używam ale może być. Muszę jednak poskracać talię i szoty foka. Kupowałem wg obliczeń z zapasem i tak założyłem, ale są za długie bo się plączą pod nogami.
3. Postawienie jachtu to na pewno ważna umiejętność. Postawiłbym szybciej tylko problem miałem z mieczem, który się zaklinował i nie mogłem nim przeważyć łódki. Dobrze w sumie, ze to się stało jeszcze przy brzegu i jakoś sobie poradziłem, ale kilka wniosków wyciągnąłem.
4. Zbiornik jest malutki koło 200m szerokości na 1,3km długości, także ze środka mam maks 100m do brzegu, na basen chodzę więc na miękko dopłynę choć pewnie do oporu bym się starał ratować łódkę. Zależy to jeszcze od temperatury. Ale póki co w niskich temperaturach pływać nie zamierzam. Nie wiem czy jeszcze w tym roku popływam, tym bardziej że mogę tylko w weekendy a nie zawsze jest czas. O piance pomyśle w przyszłym roku bo coś mi chodzi po głowie żeby spróbować się na desce windsurfingowej pouczyć, ale zobaczymy co z tego wyjdzie bo już ze dwa lata się czaję wykupić parę godzin nad Zegrzem ale póki co na zamiarach się kończy.
Nie zamierzam się poddawać, myślę, że jak ogarnę transport to będzie lepiej bo nie będę musiał się tyle mordować z ciągnięciem na wózku slipowym, da się ale to trochę irytujące. Nie po to ze szkutnika amatora, stałem się szkutnikiem armatorem, żebym miał teraz odpuścić :)
Pieska z tali grota nie wyrzucaj, tylko przymocuj do pokładu w pobliżu ucha tali i dociągnij tam (do tego pieska) fał miecza. W tym roku dorobiłem sobie coś takiego i przy pełnych kursach podnoszę nieco miecz. Zwroty przez rufę wydają mi się wtedy pewniejsze.
W ogóle mam wrażenie, że o ile pasją pływa się na ogół superstabilnie, to jest taka pozycja, że gdy ma obciążony tył i jest kilka stopni przechylona na jedną z burt, i z tyło-boku przeciwległej burty dostanie wiatr, to momentalnie kładzie się na wodzie (nawet przy maksymalnie luzowanym grocie). Ciężko mi to opisać, bo to bardziej takie moje wrażenie niż zimna obserwacja. Przez dwa i pół sezonu doświadczyłem tego tylko trzy razy, a gdy specjalnie próbowałem odtworzyć ten stan, to nie potrafiłem. To jakaś taka unikatowa kombinacja pochylenia kadłuba, ułożenia żagla i kierunku i siły wiatru. Może z resztą tylko mi się wydaje...
Aha, i jeszcze jedno - narzekasz na silny wiatr, a reflinek na grocie nie chciało ci się założyć, chociaż sam piszesz, że talię i szoty masz za długie
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.