Jeszcze kilka zdjęć zrobionych na szybko, podczas pierwszych oględzin jachtu:
A dlaczego właśnie ten jacht?
1. Wydał mi się piękny od pierwszego wejrzenia ;-)
2. Konstrukcja wyglądała zdrowo. Nie posiadam zbyt dużo czasu wolnego, ani zbyt dużo pieniędzy, nie chciałem więc kupować kompletnej ruiny do odbudowy od podstaw. Zamierzałem jacht odświeżyć, wymienić drobne rzeczy, tylko i wyłącznie te najbardziej konieczne do wymiany, i w końcu czymś swoim popływać!!!
3. Był prawie kompletny. Jak już wcześniej wspomniałem, brak tylko olinowania. Żagle bawełniane w stanie dobrym były. Płetwa mieczowa z grubej blachy, kompletny ster, maszt i bom (drewniane), gretingi, suwklapa i forluk – wszystko w komplecie.
4. Kocham drewno.
5. Jacht kupiony był z zamysłem weekendowego raczej używania na pobliskim akwenie, nie połączonym z innymi jeziorami. Niepotrzebny mi więc pływający hotel, wystarczy kabina, by schować się przed deszczem.
6. Miało być dużo frajdy z pływania, więc koniecznie blisko wody = małe zanurzenie i niskie burty.
Oczywiście od razu pojawiły się pytania – a co dalej? Biłem się z myślami na temat planów co do wykończenia dna i burt, malować czy laminować? Nie chce mi się babrać z matą szklaną, poza tym stwierdziłem, że jeżeli jacht do tej pory ostał się bez laminatu, a zakładam że trochę gdzieś pływał, to musiał sprawować się dobrze i nie było to potrzebne. Więc niech tak zostanie. Przeraża mnie trochę brak balastu (oczywiście oprócz dosyć ciężkich płetw) oraz komór wypornościowych. Co w razie wywrotki?
Plan minimum do wykonania: zedrzeć powłoki lakiernicze na zewnątrz do gołej sklejki, polakierować, wyczyścić co się da, uzupełnić olinowanie, wstawić nowe szyby z plexi i wodować.
U właściciela, od którego odkupiłem jacht, stał on przykryty grubą plandeką (przez 2 lata). Ale wcześniej swoje „oberwał”, raczej nie był tak troskliwie opatulony. Tam gdzie odszedł lakier, sklejka zsiniała lub nawet poczerniała. Lakier na burtach pomarszczony, poodpryskiwany. Kilka różnokolorowych warstw. Na dolaminowanej rufie i na zalaminowanych łączeniach burt z dnem łuszczy się żelkot. Dodatkowo jakiś „czynnik ludzki” potraktował pokład szlifierką, wycierając miejscami niezbyt piękne kółka i półkola, i tak zostawił. Ale nie będę wymieniał pokładu. Jacht ma być odrestaurowany, ale ma być widać, że już swoje przeszedł, nie chcę go robić tak, żeby wyglądał jak nowy. Ma być naruszony zębem czasu, ale estetyczny i zadbany.
Wnętrze kabiny zostawię na przyszłość. Jak widać zabudowy w środku brak. Przedłużenie kabiny z wierzchu jako tako wygląda, choć sklejka jest z innego drewna niż stara. Wewnątrz kabiny przedłużenie wykonane jest niechlujnie, byle jak podocinane sklejki. Elementy konstrukcyjne, chyba z braku materiału, jakoś dziwnie dosztukowane. Gdzieniegdzie wystają ostrza wkrętów. Ale kupy się to trzyma, więc nie będę ruszał.
Remont jachtu typu Bobo - cz. 3« poprzednia | następna »Remont starego jachtu ze sklejki - początki cz. 1 |
---|
Komentarze
Całkiem sympatycznie się na nim pływało.
Powodzenia.
Zbyszek
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.