Witam – dalszy ciąg – mam nadzieje że Was nie zanudziłem tą opowieścią, ale tak naprawdę dopiero pod koniec maja następnego roku nastapiło wodowanie. Już w lutym odebrałem zamówione żagle z zaprzyjaźnionej żaglowni – no cóż zbierają się kontakty :-). W ogóle w czaie budowy poznałem wiele ciekawych osób, ale o tym może kiedy indziej. Po pierszej przymiarce żagli do masztu okazuje się – że nie pasują !!! - tzn nie pasuje fok – jest zbyt duży i się nie mieści pod sztagiem. Jak to możliwe ??? Wszystkie wymiary przeciez pasują ! Z wyliczeń wynika, że to nie mozliwe i musi pasować, ale jednak nie pauje :-( Ale nie poddaje się – krótka konultacja z Panem Januszem konstruktorem – i podnoszę podwięzie wantowe – już się mieści. Ale jak do tego doszło ??? Jak zwyle wychodzi moje kombinowanie...
Cała łódka jest przeskalowana o pół metra co daje 1 do 1.125. Ale jako że w czaie gdy jacht powstawał, obowiązywały przepisy, że bez patentu wolno pływać tylko jachtami do 10 m kwadratowych żagla , a ja nie miałem wtedy jeszcze patentu , zdecydowałem się pozostawić cały takielunek z masztem i bomem taki jak był w projekcie. Skutkiem tych zmian cały trójkat omasztowania umieściłem dokałdnie tak jak powinien być gdyby kadłub miał tylko 4 metry , a nie 4 i pół :-). Dziś już dokladnie nie pamiętam – musiałbym przemierzyć wszystkie kluczowe wymiary, ale chyba mocowań want nie przesuwałem bo róznice były centymetrowe, a przesunąłem tylko sztagownik z czubka dziobu kilkanaście cm w głąb pokładu co było widać na fotkach. Do dziś zachodzę w głowę jak mi to tak wyszło , no ale wyszło jak wyszlo :-). Grunt , że ożaglowanie działa :-)
Instalacja sztagownika na dziobie – w oryginalnie projekcie sztag jest mocowany na samym czubku dziobu. Sztagownik zrobiny z dwóch kontowników z nierdzewki i wypolerowany :-)
Bloczek widoczny na fotce , to oczywiście samoróbka (jak wszystkie) służy do podnoszenia i opuszczania masztu w pojedynkę – jakos musiałem sobie radzić. Koszt jednego bloczka to plastikowe kółko od przelotek 5 zł, sklejka z resztek , płaskownik – sparawa groszowa, oczywiście śrubki po złotówke za szt no i zaczep z krętlika. Wyszło bardzo tanio, za około 80 zł mam 6 bloczków. Oczywiście ich jakosc nie dorówna żadnym innym, ale na mojej łódce się sprawdzaja do dziś . No i są drewniane
Widok od dzioba
Widok na talię grota
Widok na obciągacz bomu z jednej i z drugiej strony. Moim zdaniem w tej konstrukcji nie jest potrzebny. Bywało , że w ogóle go nie zakładałem i pływało się dokładnie tak samo jak z założonym. Ale w kazdym razie jest ;-)
A tak się prezentuje w całości :-) Tata przyjechał zobaczyć instalację żagli :-)
I jeszcze z tyłu – podstawowe prace ukończone. Można juz wodować. Na rufie wdać krzyżak do kładzenia masztu
Same żagle i mocowanie do masztu
Jako że łódka nie była jeszcze nigdy na wodzie , na wszelki wypadek do forpiku i achterpiku włozyłem kilkaset butelek plastikowych po napojach gazowanych. Nigdy nie wiadomo czy uszczelki jakie zastosowałem beda naprawde szczelne ;-( Butelki zbierałem przez cały okres trwania budowy :-) Napradę tego duzo tam weszło :-) Szkoda , ze nie mam fotek. Aktulanie mam zamiast butelek włożony styropian , ale tak luzem w dużych kawałkach. Dostałem od pracowników ocieplających bloki w Brzeźnie kilka lat temu. Jest wyraźnie lżejszy :-)
Wreszcie pierwsze wodowanie ! Gorąco – ostatnie dni maja – temperatura 32 stopnie – wody chyba zero , w każdym razie lodowata. Nie odważyłem się wejść głebiej niż po kolana :-)
Wspólnie z kolegami zaciągneliśmy łódkę na plażę – nie powiem to jednak kawałek pchać taki ciężar po wybojach. Przepchanie łódki na wózku z kółkami z castoramy to ciężka sprawa, ale jakoś dobrniemy do wody. Pić... Pić... :-) Butelka wody poszła od razu :-)
W chwile póżniej oczywscie jest szmpan, ale nie decyduję się rozbić o burtę – wypijamy po łyku i wprowadzamy łódkę do wody.
Po zwodowaniu – wszyscy wołają - no dalej wsiadamy !!! A ja nie mogę się napatrzeć – wreszcie po kilku latach budowy mój jacht jest na wodzie :-). Niezapomniane przeżycie ! Ale rzeczywiście nie ma co czekać – wsiadam razem z Darkiem – stawiamy żagle i odpływamy !
Łódka nabrała wiatru i ruszyła żwawo do przodu.
Nagle Darek mówi do mnie spokojnym głosem – nie mamy steru ! Ogladam się , a on trzyma w reku rumpel... "Hiuston – mamy problem !" :-) A tak pieczołowicie go piłowałem, a on się wziął i zepsuł... Widocznie słaby jakiś taki zrobiłem :-(
Szybko nas zaczyna znosić – ale Darek jako że wprawiony trochę w pływaniu , manewrując sprytnie żaglami doprowadza nas do brzegu
Na brzegu dokonujemy prowizorycznej naprawy – za rumpel posłuży krzyżak od masztu – szybko ide do sklepu metalowego po długa srubę (szkoda że ostatnio zamknęli ten sklep) dostaję śrubę grats. W około łodki zbiegowisko – no cóż , rzadko łódki widuje się na plaży ;-) No ja sam nie widziałem nigdy :-)
Adam wykonuje te fajne fotki , korzystając z przestoju na brzegu – tu widać złamany rumpel
Po naprawie pływamy już bez problemów cały dzień , az nam się znudziło – jak widac na fotkach waruki świetne – lekka dwójka – fal brak , wieje od lądu :-). Mimo problemów na starcie - dzień bardzo udany. Tylko rumpel do poprawki. :-)
No nie tylko – w nastepnych pływaniach ujawnia się problem miecza – bardzo paważny – ale o tym nastepnym razem :-)
Łódką do marzeń – czyli jak powstała moja Pasja 450 cz. 10« poprzednia | następna »Łódką do marzeń – czyli jak powstała moja Pasja 450 cz 8 |
---|