Rozpoczynałem listwowanie w maju. Łudziłem się, że 3 miesiące i będzie po sprawie. Harmonogram był zbyt optymistyczny i wyrzuciło mnie na koniec września. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jak do tej pory nie było bardziej upierdliwej czynności. Był taki tydzień, że naprawdę miałem dosyć. A że nieszczęścia chodzą parami to wszystko dopełniłaby powódź, która gdyby nie tata Marcina, zniszczyłaby na pewno helling i pozostałe listwy i to byłby na pewno dla mnie chyba gwóźdź do ....
Po odejściu wody...
Najważniejsze to znaleźć na wszystko sposób, który wynika z ludzkiego lenistwa z którego powstaje wiele wynalazków. Ja odkryłem kilka metod dociskania, ściskania, przykręcania bez pomocy dodatkowej osoby. Bo z tą budową to trochę jak z biegiem maratońskim, biegniesz sam, czasami ktoś pomaga, ale reszta należy do Ciebie... Ale pojechałem z metaforą. :)
Także gdy wszystko wróciło do normy prace poszły dalej. Wyczytałem w jednej książce, że można zakończenie zrobić na zasadzie dekla. Dla mnie to akurat była dobra myśl, bo coraz trudniej kładło mi się listwy wzdłuż skrzynki mieczowej, a powierzchnia był już płaska. Przemyślałem temat i postanowiłem to zrobić. Odrysowałem od dołu brakujący kształt, skleiłem E-5 z kilku listew "blat", przeniosłem kształt i wyciąłem. Po kilku przymiarkach przykleiłem i przykręciłem, trzyma się super.
No i się skończyło listwowanie :) :) !@#^&#^!#$**^$#$ :)
Przyszedł czas na przygotowanie powierzchni pod falszlkik , czyli generalnie szlifowanie. Te klocki poniżej pomagały ustawić właściwy poziom i szerokość na poszczególnych buksztelach. Najciężej było wyrównywać powierzchnię przy skrzynce mieczowej - pamiętam, że zeszła się cała sobota.
Falszkil zacząłem przygotowywać od tyłu zdejmując krzywiznę z wyszlifowanego kadłuba.
Następnie na jednym grubym kawałku drewna odrysowałem wymiar, Marcyś wziął temat na siebie i ręczną piłką, bardzo powoli wyciął kształt. Następnie prawie przez cztery godziny coś tam jeszcze doszlifowywaliśmy, dopasowywaliśmy, aż efekt był zadowalający.
Tu jeszcze przymiarki, uciekał nam trochę poziom na prawą burtę. Ale powolutku doszliśmy do końcowego efektu.
Przygotowanie kolejnej warstwy (tej najdłuższej):
I przymiarka kolejnych warstw:
To od tyłu. Od przodu laminuję dziób in-situ wykorzystując 5 mm paski merbau'a (zrezygnowałem ze sklejki). Na razie mam już dwie warstwy, pozostało 8. (Tu widać co prawda jedną :), ale druga jest już na miejscu i kolejna się już klei).
No i na koniec. Wlazłem pod łódkę, aby wyciągnąć kostki ołowiu i zrobiłem przy okazji fotkę kokpitu z widokiem na rufę (tam będzie silnik w studzience - słaba jakość, bo to telefon...).
MarUla – tak się będzie nazywać cz. 21« poprzednia | następna »MarUla – tak się będzie nazywać cz. 18 - garda do stopy gafla i listwowanie.... |
---|
Komentarze
Jak widać Twój koszmar się nie spełnił, że zabraknie ci kilku słomek:). Wszystko wygląda imponująco.
Czekamy kolejne wieści z dużą ilością fotek nawet tych z telefonu:).
Przy każdej budowie są przeciwności losu ale trzeba je pokonywać. Pozdrawiam Roman
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.