Witajcie - Dzięki uprzejmości Adama mogę Wam przedtawić relację z naszej ostatniej wyprawy. Po tych wakacjach chyba mogę powiedzieć o sobie , że czuję sie spełnony szkutniczo... wspaniałe uczucie :-) Marzenia się spełniają :-)
Udało mi się doprowadzić do odbycia prawdziwej dalekiej wyprawy własnoręcznie zbudowaną łodką. Wyprawy w zasadzie o której sądziłem , że to jest nie możliwe... Że za trudno, że za daleko, że łódka za mała itd. A to niemożliwe , zrobiło się całkiem możliwe i nawet całkiem nie trudne ! Odbyłem Szuwarkiem wyprawę na Jeziorak. Takie małe pływadełko , załoga liczna jak, na tak małą jednostkę , brak funfuszy , a jednak wypłynęliśmy oraz wrócilismy z dosć dalekiej trasy bez najmniejszych problemów. No i tu muszę wyróżnić bosmana - nawigatora Robka który włada excelem jak D'artagnan szpadą :-) Butaprenem również (to istotne, ale o tym później).
Budująć Szuwarka , miałem przed oczami wspaniałe Jeziora mazurkie, dzikie mazurskie wyspy, ciągnące się w nieskończoność szuwary , biwaki pod namiotem na dziko , spanie pd gołym niebem oraz w namiocie, ognisko i śpiewanie do gitary , przy pieczonych ziemniakach i kiełbaskach - wreszcie spiełniło się ! Było wszystko wręcz z nawiązką , prawdziwy wypad z lat 70tych ubiegłego wieku. To wałnie tu jacht Szuwarek i jego twórca najlepiej czuje się wsród szuwarów i z tąd ta właśnie nazwa...
Na sławne Mazury jeszcze Szuwarkiem nie dopłynąłem, ale to w sumie nic straconego, bo byłem już tam kilkakrotnie czarterem i jest to w zasadzie wypad dla ludzi majętnych. Mazury zabiła komercja i dzikich terenów już prawie nie ma... drogo tak, że to chyba tylko na zagranicznych turystów nastawione... łodek tyle , że czasem manewrować nie ma gdzie, kultury żeglarskiej brak, więc po co się pchać na zatłoczone Mazury, jak pod nosem są takie fajne dzikie tereny ?
I tu jeszcze jedna ciekawa myśl mi sie nasunęła. Jak wpłynęliśmy do mariny w Siemianach, co najmniej kilkanaśie osób zwrócilo uwagę na moją łódkę. No cóż, wyraźnie odróżniała się od innych łodek-kabinowców-hotelowców (będzie na fotkach poniżej). Nie zaobserwowałem takiego zainteresowania innymi super jachtami... czyżbyśmy mieli przesyt plastiku ? :-)
Odniosłem wrażenie, że chyba tak. W Osłonce spotkalśmy żeglaża który chyba pół świata opływał i w trakcie rozmowy przez chwilę zastanawiał się , czy nie zaminić się kiedyś swoim Nefrytem na taką łodkę jak na przykład moja Pasja... Chmm...
Szuwarek sprawdził się jak zawsze, choć tym razem w zasadzie pływania na żaglach prawie nie było - Jeziorak powitał na kompletną flautą i niestety do samego końca nie waiło prawie wcale prócz jednej malej wichury :-) No a tu wiadomo , pływać się nie da.
Powiększone bakisty forpiku i achterpiku i tak były za małe :-) Oczywiście udało nam się w nie spakować i jak zawsze było dużo niepotrzebnych rzeczy zabranych ze sobą, ale ogólnie i tak zdecydowałem się w ostaniej chwli zabrać stary ponton. Okazał się on strzałem w dzisiątkę, mimo swojego wieku - jest straszy ode mnie - jeszcze mój Tata nim na węgorze pływał - wytrzymał do końca i wygodnie przewoziliśmy nim sporo gratów , aby nie walały się po kokpicie :-) . Pawłowi i Markowi zapewnił sporo fajnej zabawy na wodzie :-) I ja też sobie nie odmówiłem przyjemności popływania na nim , jak za dawnych lat. Namiot sprawował się prawie idealnie - trzeba go tylko dokładnie zakładać , bo linka idąca po pokładzie od kładzenia masztu powodowała małe szpary i trochę wiało w środku zimnym powietrzem.
W sobotę 8.08.2015 wypłynęliśmy mocno spóźnieni czyli tradycyjnie skoro świt 10-ta mimo , że poprzedniego dnia wszystko wstępnie spakowalismy. Jakoś udało sie wszystko zmieścić, ale zabralismy ponton do którego powkałdaliśmy sporo rzeczy które nie były krytyczne , jesli chodzi o zamoczenie. Oczywiście wszystko pozawijaliśmy w worki foliowe, ale jak chlapiąca woda dostała się do środka to i tak nie pomogło. Tak sobie teraz myślę, że warto było by zrobić jakąś plandekę na rzepy do zasłonięcia pontonu od góry. No i warto by dać sztywną podłogę, bo zgrzewka wody do picia mocno ryła wodę jak szybko płynęliśmy. Taka kotwa z tyłu...
Mapka trasy - w sumie przebyliśmy około 300 km w ciągu tygodnia. Jak na taką odległość, to 8 dni które zaplanowaliśmy, to bardzo mało. Ciągle trzeba było się śpieszyć, a dwa dni pobytu na Jezioraku nie wystarczyły aby popływać na żaglach (brak wiatru i upalna pogoda)
Zaraz po przejściu pod mostem pontonowym rozstawiliśmy daszek - przepłynęliśmy z nim aż prawie do Elbląga. Upał był straszliwy i bardzo fajnie było płynąć w cieniu, choć było trochę duszno... daszku jednak nie dało się dotykać, tak paliło słońce.
Zdjęć nie robiliśmy bo śluzy i mosty już nie są dla nas taką atrakcją , jak i sama Szkarpawa. Teren opływany - wiemy co i jak :-) koło 17 tej minlśmy port w Osłonce - tylko pomachalśmy do Pana Jurka , który nas oczywście zauważył :-) i popłynęliśmy dalej na w Nogat.
Z Nogatu skręciliśmy w kanał Jagieloński około 19 tej i na 20 tą byliśmy w Elblągu w porcie Bryza. Port dość mocno nie dofinansowany, pomosty rozpadają się, keje obsrane przez mewy, no ale tanio. Paweł od razu zaanektował łódkę do spania dla siebie.
W porcie do wieczora trwała impreza - goście mocno balowali - rozstawiamy namiot w pobliżu łódki w rytmach ostrego disco polo :-) . Jak na razie trzymamy się napiętego planu.
Rano ruszamy na zakupy i po paliwo. W nocy trochę padało i teraz w drodze na stację też nas deszcz zatrzymał. Na stację daleko tak na piechotę, najpierw przez most na drugą stronę a potem jeszcze kawał po drodze szybkiego ruchu...Czekamy pod mostem, aż się wypada.
Około 11tej decydujemy się wypłynać z potru - tym razem pogoda jak na razie nam nie sprzyja, wyglada że dzień będzie pochmurny i może padać. Wypływamy z pory bez daszku - słońca nie widać - jest parno i duszno, ale może nie będze padać. Znowu mamy opóźnienie w stosunku do planu.
Zaraz za miastem mijamy taki oto klimatyczny most kolejowy.
Około pół do pierwszej pierwsza poważna atrakcja - wpływamy na jezioro Drużno - komórki w dłoń - filmujemy i focimy ile się da. Szkoda, że nie miliśmy porządnego aparatu z zumem - jezioro fantastyczne gęsto zarośnięte. Ptactwa całe mnóstwo, niestety pochmurno.
Paweł na dziobie zajął doskonały punkt obserwacyjny.
Momentami słońce wychyla się za chmur. Trasa robi się coraz bardzie zarośnięta i zaczynamy lawirować między glonami i wodorostami co chwilę otrząsając silnik z zaplątanych traw. Kanał Elblęski miejscami był mocno porośnięty. Widoki niesamowite - wszystko dzikie i zarośnięte.
Około godziny 14tej dopływamy wreszcie do pierwszej pochylni - ale będzie zabawa - wymarzona przeprawa przez pochylnie kanału elbląskiego :-) Chopaki nie mogą się już doczekać. Cumujemy i idziemy się dopytać co i jak. Przy okazji robię kilka zdjęć tak na szybko machanizmów pochylni.
To wszysko napędzane tylko wodą i pracuje odremontowane do dziś.
Ja biorę telefon w dłoń i foce i filmuję jak leci. Wszystko :-)
Wpływamy.
Przy perwszej pochylni długo się zastanawiamy co i jak z tymi linami. Na szczęście dla nas mamy cały wózek dla siebie , więc przynajmniej mamy ułatwione zadanie.
No to jedziemy - okazało się , że ta przeprawa to bułka z masłem. Skos niewielki, łódka wcale się nie ześlizguje , a linkami zaczepionymi nabiegowo bardzo łatwo ją utrzymać. Tylko wózek potężny w stosunku do Szuwarka.
I tak kolejno pokonaliśmy wszystkie pięć pochylni w czasie około 3 godzin. Poniżej Paweł jako młotkowy - Waląc w gong dajemy znać obsłudze , że jesteśmy gotowi do przejazdu pochylnią.
Kolejno pokonujemy - Całuny, Jelenie, Oleśnica, Kąty i ostatnią Buczyniec. Koszt przejazdu 35 zł płatne jednorazowo w maszynowni na dole na początku trasy.
Przechodzimy na prawie pustym wózku, a na drugiej stronie jedzie statek - trochę nierówny ciężar. Za to jakie wrażenie :-)
Uchachani jesteśmy na całego - o godzinie 18tej wpływamy na jezioro Pniewo, a pół godziny później jesteśmy na jeziorze Sambród. Wyglądamy miejsc do biwakowania, bo już późno się robi, ale nie za bardzo jest gdzie na tych kanałach się zatyrzymać. Wszytko mocno zarośnięte i brzegi niezbyt dostępne. Około 19.30 dopływamy w końcu do jeziora Ruda Woda. Tu jest fajne pole namiotowe z barem przy plaży. Rozstawiamy się z namiotem , łódkę wyciągamy na brzeg i idziemy na zimne piwo. Oczwiście zamawiamy zapiekanki, pierogi - wygoda - nie musimy bawić się w samodzielne gotowanie :-) Dzień obfitował w same atrakcje. I tu - Paweł krzyczy - tata - katastrofa - przebiłem materac ! No to mamy problem, ale nauczeni już wcześnieszym doświadczeniem jesteśmy przygotowani. Mamy łatki i klej butapren, Robek skleja materac , ale ja bedę spał dziś na kamizelkach, zamiast na materacu :-(
Łodką do marzeń - Szuwarkowanie na Jeziorak cz. 22« poprzednia | następna »Łódką do marzeń – czyli jak powstała moja Pasja 450 cz. 20 Daszek, bakisty, zniszczona knaga itd |
---|