Witajcie - jak zapowiadałem wcześniej planowałem ,,wielką'' wyprawę Szuwarkiem na Zalew Wislany. Łódeczka malutka, więc wyprawa była dla mnie wielka . Dotąd najdalej zapłynąłem jedynie do Błotnika i to też nie cumujac.
Zatem dzięki uprzejmości Szkutnika, opiszę jak na wybudowanej już jakiś czas temu malutkiej łódeczce powoli spełniam marzenia o dalekim pływaniu ( jak dla mnie oczywiscie - szuwarowego żeglarza )
Planowałem, planowałem, aż w końcu wyprawa w końcu wyplanowałem i wyprawa odbyła się ! Namówiłem mojego kolegę Roberta, aby zajął się sprawami nawigacji , na Mazurach ładnie ogarniał te tematy z mapą w ręku i nie mieliśmy tam żadnych powazniejszych przygód. Najbardziej obawiałem się w sumie przejścia przez śluzy, przecież Szuwarek to w sumie taka trochę większa łódka na ryby. Czy będą nas chcieli prześluzować, czy nie bedzie trzeba godzinami czekać itd... Pod pachę przecież go nie wezmę, gdyby był problem z przejściem. Pożyjemy -zobaczymy. W końcu zapada twarda decyzja - jedziemy, to znaczy płyniemy. Robek obdzwonił śluzy - sa normalnie czynne , przejście kosztuje kilka zlotych, więc to sprawa groszowa. Maszt kładę nawet samodzielnie bez patentów itp, więc z mostami problemów nie będzie - oto zalety bycia małym
Kilka dni wczesniej uszyłem namiot na Szuwarka, który był ważnym elementem w całej naszej wyprawie. Planowałem, aby łódki nie zostawiać samej i się dalej od niej nie oddalać, więc ktoś musial w niej poprostu spać. Nie wiedziałem, gdzie płyniemy i co nas tam spotka , a łódka odkryta i większości bambetli nie da się schować i zamknąc w bakistach. Wiec namiot był w zasadzie nezbędny.
W wielkim pośpiechu zakończyłem szycie - no to pakujemy się. Uzgodniłem z Robertem , że pakujemy się na absolutne minimum, zabierając jedynie zawartość kotwicy na pełne wyposażenie . Ostatecznie okazało się , że można odrobinę więcej rzeczy zabrać ze sobą. Mieliśmy szczęście, bo trafilismy w pierwszych dniach września na bardzo ładną pogodę i ani razu nie padało. Wszystko co było wrażliwe na wilgoć zawinęlismy w duże worki foliowe. Przed drobnym deszczem powinno to ochronić jak np. nasze śpiwory.
Zbiórka w porcie nieco po 6tej - trawa mokra, ale świt nad Wisłą przepiękny no i ten spokój... dobrze wróży naszej wyprawie
Wypływamy około 8mej - rozpakowanie łódki z plandek i pakowanie bambetli jednak trochę zajelo... Oboje mamy buty przmoczone całkowicie od rosy, ale na szczęscie zaczyna robić się ciepło. Robert wszystko skrzętnie notuje prowadząc prawdziwy dziennik rejsu. Jak się później okazało , notowanie wszystkiego jest całkiem przydatne, mimo że robilismy to troche dla zabawy. Poniżej pierwsza strona.
Jak widać , mnie mianował kapitanem , a siebie pierwszym oficerem , czyli człowiekiem od wszystkiego ! Cały Robek !
Zostawiamy przystań za sobą z Barnabą i Lady B - kurs w nieznane... znaczy tylko trochę w nieznane, bo w sumie kiedyś tam płynąłem, ale w większości prawie po ciemku, ale to już temat na inną opowieść.
Przy moście w Sobieszewie pierwsza przeszkoda - most zamknięty i kursuje prom. Zwalniamy , robię kółko - zastanaiwamy się co robić. W końcu podpływam blizej , jest decyzja - przeskoczymy pod mostem , kiedy prom bedzie po drugiej strone. Najwyżej będą na nas krzyczeć... Na szczęscie nie krzyczeli. Poniżej odremontowany most.
O 10tej jesteśmy w śluzie Przegalina. Wyskoczyłem zapłacić, zrobić kilka zdjęć i wychodzimy na Wisłę. Nigdy Szuwarkiem nie plywałem po głównym nurcie. Czy Merkury da sobie radę ? Okazalo się , że prawie nawet nie było widać siły nurtu rzeki. Strach ma wielkie oczy... Po niecałej godzinie jestesmy w Gdańskiej Głowie. Wysadziłem Roberta , aby poszedł zapłacić i przy okazji zrobił troche efektowbych zdjęć z góry. Śluza troche taka zabytkowa i bardzo efektownie tam wszystko wygląda.
Czekam , czekam i czekam - Robek przepadł. W końcu zjawił się - okazało się, że z drugiej strony przechodzi inny jacht i musimy troche poczekać. W końcu przychodzi i na nas pora - przepływam wreszcie przez Gdańską Głowę - Szuwarek wychylił wreszcie dziób poza rozlewisko Martwej Wisły, ale bajer ! Delektuję się tą chwilą... i oto jesteśmy na Szkarpawie - robimy zdjęcia , będzie co pokazać znajomym jak sie to przez wielkie śluzy przechodzilo...
Na moim aparacie - komunikat card full - trzeba zgrać fotki ! A tu nagle okazuje sie że zdjęc brak ! Katastrofa - przy próbie zgrania okazało się , że mój aparat juz praktycznie wyzionął ducha... Niestety potraciliśmy mnóstwo świetniego materiału... a miało byc tak pięknie. No cóż, Robek ma jeszcze w komórce przyzwoity aparat , pocieszamy się , że będziemy robić tym zdjęcia. Jak się później okazalo komórka Robka staneła na wysokosci zadania - fotki są całkiem całkiem, choć chwilami brakowało zoomu...
Wpłynęliśmy w Szkarpawę, podziwiamy widoki, trochę dziewicze tereny, tylko szuwary i szuwary, z rzadka jakies zabudowania. Szuwarek doskonale sobie radzi - mercury równo i miarowo burczy, trochę mnie już zmęczył jego hałas. Ale w sumie całkiem wygodnie się nam płynie, ni i ciepło ! słonko grzeje na całego na wrześniowym niebie !
Koło 12tej skałdamy maszt i mijamy most w Drewnicy
Około 14tej mijamy most w Rybinie, ale tuż przed mostem zaczynają pojawiać się wodorosty, bardzo ich nawet dużo - co chwilę czyścimy śrubę bo silnik zaczyna sie dusić i poza tym zauwazalnie zwalniamy... radzę to zielone omijać jeśli się da.
Wodorosty które tu widzicie, niby wygądały z wody niegroźnie, ale jednak sprawiły nam sporo problemów. Dalej jeszcze bardziej dziko , same szuwary i szuwary, czasem tylko jakieś zabudowania - płyniemy dalej.
Chwilowo udało mi sie uruchomić aparat, ale niestey tylko chwilowo...
Około 15tej dopływamy do Osłonki. O wiele, wiele za wczesnie. Sądzilismy , że bedzimy płynąć dużo dłużej, a tu taka niespodzianka. Jestesmy jedyną łódką jaka zatrzymuje się przy pomoście , bardzo sympatyczny bosman zjawia się natychmias i oprowadza nas po przystani pokazując co mają u siebie. A to co widzimy naprawdę robi wrażenie - wszysko nówka w doskonałym stanie, jest miejsce na grila i ognisko, jest pole namiotowe i boisko do piłki plazowej, no i sanitatriaty są super zadbane. Na miejscu wypożyczalnia rowerów - krótka decyzja - już nie płyniemy dzis dalej. Stęsknieni czegoś chłodnego , uruchamiamy zawartość kotwicy i rozpakowujemy się. Robek rozstawia namiot, ja zajmuję sie łódką - pływamy już przecież dobrych parę godzin i mamy dość...
Na zdjęciu poniżej testujemy siedzonka po 8 zł za szt. Jedno nie wytrzymuje trudów rejsu... prl'owskie wykonanie było dużo trwalsze niz made in china.
Niestety okazuje się , że materac Roberta niestety nie spełnia warunków biwaku i schodzi z niego powietrze a dopiero co zakupiony. Podejżewamy że to skutek wystających elementów mocowania okuć. Temat dla mnie do poprawki na długie zimowe wieczory przy łodce.
Fotka niżej - Szuwarek przycumowany w Osłonce.
Na zdjęciu poniżej - rozstawiam swoje ostatnie dzieło - namiot - ciekawe jak to będzie, spać na łódce , w końcu to mój pierwszy raz. Zdecydowałem , że to ja będę spał pierwszy - nie bedę Roberta narażał na spanie z perspektywą zmoknięcia...
Wieczorem ognisko i rozmowy z mieszkańcami przystani. Ogniska były w zasadzie codziennie do bardzo późna, rozmowy oczywiście na żeglarskie tematy - pozdrowienia dla Przemka z Małżonką i dla Pani Magdy. Mam nadzieję, że zaszczepiłem zainteresowania astronomią, bo warunki na przystani do nocnych obserwacji nieba sa tam znakomite. Przez moja lornetkę, wspólnie obserwowalismy Andromedę i Plejady
Następnego dnia rano skoro świt o 12tej wypływamy na Zalew. Wiatru prawie wcale, ale cóż jak tu przypłynelismy, to juz płyniemy zobaczyć jak tam jest. Zostawiamy większość gratów u Pani Magdy i wypływamy.
Wiaterek lekko zawiewa , ledwo żagle się wypełniaja , ale się wypełniają - płyniemy. Woda po horyzont - chmm to jednak już wody morskie. Pogoda nas zachęca, po mału coraz jakby zaczynają się pojawiać podmuchy wiatru - płyniemy wzdłuż pław sygnalizacyjnych.
W końcu - na razie nie wyraźna - pojawia się przed nami stawa Gdańsk. Decydujemy , że płyniemy do stawy i wracamy. Około 14tej dopływamy do stawy - spora konstrukcja z kamieni i płyt betonowych (biały kolor zapewnia odchodom ptaków, co wyraźnie było czuc nawet z wiekszej odległości ) - wiatr juz wieje całkiem ładnie , a woda nadal gładka. Decyzja - płyniemy kawałek dalej i wtedy zobaczymy...
Mała sesja foto - każdy musi mieć fotkę , na tle stawy.
Zwrot i fotka gotowa ! Teraz robek uwiczniony. Będzie pamiątka.
Na stawie z lewej strony - zauważylismy, że wygrzewała się prawdziwa - dzika foka. Nigdy nie widziałem na wolności foki ! A tu - proszę !
Komórka Zalesia niestety była za słaba... Szkoda
I tak coraz dalej płyniemy, coraz dalej , no gdzie ten ląd ?
Plyniemy i płyniemy i płyniemy...
W końcu dopłynelisny juz tak daleko, że stawy prawie nie było widać... za to było widać Kąty Rybackie. Fot poniżej.
Było już całkiem blisko do brzegu wyraźnie widzieliśmy tyczki sieci rybackich i jeżdżące samochody. Ale po mału wiatr się wzmagał, a z nim pojawiła sie fala. Całkiem spora , trochę spoglądałem ukradkiem , bo jakby zbierała się coraz większa.
Zdecydowalismy więc , że zawracamy, bo jak zawiniemy do Kątów, to na pewno bedziemy trochę zwiedzać. A to zajmie czas, którego nie za bardzo już mielśmy. Jeszcze jednak mała sesja foto komórką Roberta przy pławie K3. Nie moglismy się powstrzymać od focenia - prawie każada pława była zfotografowana... poza tym, dzięki temu mielśmy odnotowany dokałdny czas kiedy je mijalismy , bo dziennik pokładowy był uzupełniany tylko od czasu do czasu. Poniżej kolejna sesja foto.
Zwrot i zmana przy sterze... Minęliśmy pławę K3 około 15tej .
W drodze powrotnej jeszcze raz podpłynąlismy, aby zajżeć do foki. Miałem sprytny plan. Spróbowałem użyć mojego aparatu z zoomem - o dziwo zrobił kilka zdjęć , niestety nasza foka (nadal tam była) nie chciała nam wcale pozować . Pomachała tylko bezwiednie ogonem i wyciągnęla sie na kamieniach. Oczywiście plecami do nas...
Fot powyżej - To brązowe - to ta nasza foka - musicie uwierzyć mi na słowo . Do kota woła się kici kici , a na fokę ja się woła ? Chmm... nie wiem. No niestety, nie chciała nam pozować - a nas przecież nie trzeba do tego namawiać ! Foki, to jednak nie ludzie.
Nie chcielismy dalej jej przeszkadzać i popłyneliśmy w kierunku ujścia Szkarpawy i Nogatu.
Podczas rejsu po Zalewie, zaledwie tylko dwie łódki minęlismy - ruch prawie żaden, a na Mazurach ledwo można było się zmieścić. Miła odmiana.
Niestety fala zaczęła robić sie coraz większa, mimo że wiatr wcale nie był silniejszy niż 2-3 B. Dla Szuwarka wysoka fala nie jest zbyt bezpieczna, a na Zalewie fale bywaja przecież groźne. Tak słyszałem... ale wolałem tego nie sprawdać.
Wracamy z wiatrem ! Na motyla naprawdę szybko się płynęło - wiatr mieliśmy dokładnie w plecy.
Fot powyżej - Tuż przed zakrętem w rzekę, para łabędzi zatoczyła efektowny krąg wokół masztu Szuwarka. Miałem niejasne przeczucie, że chcą nas zbombardować - wiadomo czym. Na szczęscie, chyba tylko chciały nas zobaczyć z bliska. Dzikej przyrody, różnych kaczek, łabędzi , myszołowów i innych ptaków drapieżnych, naoglądaliśmy sie naprawdę sporo. Polecam koniecznie zabrać ze sobą lornetkę. Cisza i spokój w okolicach ujścia Szkarpawy i wejścia do Nogatu jest wręcz niczym nie zmącona. Robek nie mógł oderwać oczu od lornetki podziwiając popisy drapieżnych ptaków. W sumie już do widoku takiego myszołowa przywykłem , bo w Sobieszewie też fruwa taka drapieżna para, ale tutaj ciąglę je było widać. Zdjęć natury mamy tyle , że można naprawdę długo ogladać...
Około 16tej 30 wpłynęlismy z powrotem na Szkarpawę i na żaglach dopłynęlismy aż do przystani. Tu, korzystając z okazji, wysadziłem Robka na pomost i zrobilismy małą sesję foto Szuwarka pod żaglami. W ogóle nie mam takich zdjęć Oto co nam wyszło prezentuję poniżej...
I zwrot tuż ptrzed pomostem... lekko dmucha idealne warunki - jak na wybiegu dla modelek
Następna runda... jeszcze bliżej pomostu podpłynalem.
Potem uruchomiłem silnik , aby ułatwić sobie manewry, a Robek focił dalej... w sumie kilka lat czekałem na taką okazję kiedy, będe miał fotografa na przystani i takie światło !!!
I jeszcze raz podchodze , aby się ustawić dobrze do zdjęcia. Silnik oczywiście na biegu jałowym ...
W końcu po sesji cumuję, i po mału składamy łódkę. Robek uczy mnie jak prawidłowo złożyć grota do snu.
Trzeba przyznać - dobrze mu idzie .
Pniej dobija do pomostu Octopusy - wielki czerwony jacht - pozdrowienia dla zalogi, która w swej młodszej częsci, przywozi ze soba armatę na ziemniaki. Wspólnie podziwiamy strzelanie ostrą amunicją (ziemniakami) -oczywiście z bezpiecznej odlegości. Na poniższym zdjęciu chłopaki z armatą. Paliwo do niej to lakier do włosów. Marki na podali.
Kolejny wieczór na przystani upływa na wizycie w sklepie celem zdobycia kiełbasek na ognisko i uzupełnienia zapasów zawartości kotwicy Rowerem jedzie się w jedna stronę około 20 minut. - w zasadzie cały czas prosto aż do cywilizacji . Pani Magda wypożycza nam rower.
Przy ognisku czas płynie bardzo szybko i przyjemnie - szkoda że tak szybko.
Następnęgo dnia znów wypływamy skoro świt 12ta - na ryby ! Robek próbowal łowić z pomostu , ale nic nie brało. Podobno niedawno sztorm był i ryby przepłoszył. Wypływamy na Nogat - dzika natura to jest to. Cumujemy do brzegu w wybranym miejscu zaraz za linią wysokiego napięcia. Robek poluje na ryby , ja biore lornetke i poluje na ptaki.
Jednak , jako że ryby mają nas dalej w nosie - ptaki z resztą też, postanawiamy wyjść troche pokręcić się po Zalewie na żaglach. Tym razem nie mamy już tak ładnej pogody - wiatr mocna 2 B może nawe i 3B , ale za to ogromna fala co chwilę, na silniku nie udaje nam się postawić żagli. Szuwarek pokazuje swoją wadę - kadłub ma płaskie dno i strasznie wali w wodę przy stromych falach. Wycofujemy się głąb ujścia, gdzie jest spokojniej i dopiero tu rozstawiamy żagle. Pływa się naprawdę fajnie - mimo fali łódka dobrze sobie radzi. I tak halsujemy sobie od krzaków do krzaków zwracając uwage , czy czasem dna nie widać... Aż wychodzimy na szersze wody.
Zawracamy - z wiatrem fala prawie wlewa się do kokpitu, ale płynie się znakomicie, choć trzeba uważać.
Tym razem to było bardzo mokre pływanie
W sumie zapuściliśmy sie w tych warunkach, aż do pławy 18tej. Powrót na motyla. Wracamy dość późno jak na nas, bo około 18tej - przy pomoście pełno łodek. Będę musiał stanąć z boku.
Znów ognisko , opróżnianie zawartości kotwicy, podziwianie gwiazd - ale tam maja niebo ! No i niesamowite opowieści Przemka ! Też byłem w wojsku i niejedno mógłbym opowiedzieć, ale opowiadania Przemka robią wrażenie. Na wieczór dobijają inne jachty. robi się tłoczno. Tym razem nie siedzimy już tak długo.
Rano wcześnie żegnamy się ze wszystkimi i odchodzimy. Czas wracać do domu - założenie - być najpóźniej o 5tej w Górkach.
Chwilowy postój za mostem celem kupienia czegoś bardziej normalnego do jedzenia , bo wszstkie konserwy juz zjedliśmy!
Mija nas wielka barka, która dogonimy jeszcze...
Robek dokładnie uzupełnia wpisy w naszym dzienniku pokładowym.
Wielogodzinne płynięcie na silniku w pełnym słoncu robi swoje... dopada nas znużenie. W końcu dopływamy do Gdańskiej Głowy. Wrota już zamknięte, ale widzę , że nas wojają wyraźnie z brzegu - podpływamy mimo czerwonego światła - wrota otwierają się ponownie i śluzujemy się razem z barką która nas wcześniej wyprzedziła. Robek wyskauje zapłacić i zrobić trochę zdjęć. Dogoniliśmy też czerwonego Octopussa i jego załogę który wypłynął z Osłonki dzień wczesniej.
Fot poniżej - wnętrze śluzy Gdańska Głowa. Kto znajdzie Szuwarka ?
Tu widać lepiej... strasznie wielka ta barka. Panowie z barki mówią, żę mamy się szybko zabierać , bo oni się spieszą robimy fotki komórką Zalesia nadrabiąjac stracone poprzednio ujęcia. Robek sporo tu zfocił, ale prezentuje tylko te dwie najefektowniejsze.
Na Wiśle stawiamy na chwilę żagle - zawsze będzie można powiedzieć, że żeglowalismy po Wisle
A potem krótki postój przy brzegu. Tu też zupełnie dziko, tylko pola...
Z wiatrem szybko dopływamy do Przegaliny. Przy śluzowaniu pracownik śluzy dokładnie wypytuje mnie o nazwę łódki - a jakże Szuwarek ! Ale wielka ta śluza-zapłaciłem kilka zł za śluzowonie i pracownik wsiadł na rower i pojechał na drugi koniec, otworzyć na wrota - tu też robimyoczywiście komórką Zalesia nadrabiajac stracone poprzednio ujęcia.
Oto zdjęcia z tamtej sesji...
Juz nigdy nie będę się śmiał z ludzi robiących zdjęcia komórką ! Mój aparat padł na dobre.
Wrota otwarte - przechodzimy. To było okolo 14tej 45.
Dopłynęlismy - kapitan , he he, schodzi na ląd - historyczne ujęcie - na ten tydzień mam chyba dość pływania, Robek z resztą też. Jest pół do piątej - mamy dobry czas- pozostaje nam jeszcze spakowanie się, wyciągnięcie z wody i opatulenie jachtu w plandeki do spanka na lądzie. No i odwiezenie Robka i mnie do domu. Uff...
Fot powyżej - W sumie na całą wyprawę zużylismy tylko 7 i pół litra paliwa. Zeby mój samochód tyle palił... Cały czerwony kanisterk (ten z Biedronki za 8 zeta) i pół zielonego chyba z Castoramy. A zabrałem ze sobą aż 20 litrów
Na zakończenie relacji przygotowałem, tak na szybko odręczny plan z zumi, trasy jaką wykonaliśmy. Oczywiście jest to tylko szkic - bo stawy gdańsk nie mogłem znaleźć na tej mapie.
Teraz z perspektywy odbytej juz podróży , nie wydaje mi się juz tak WIELKA ta nasza wyprawa, bo w zasadzie to może być taka nawet dwudniowa wycieczka łódką z jednym tylko noclegiem. Spotkalismy kilkoro ciekawych osób, a wszyscy napotkani byli dla nas bardzo mili - z pewnoscią powtórzę wyprawę w przyszłym sezonie. Wszystkim goraco polecam odwiedzenie przystani w Osłonce. Śluzowania nie ma się co obawiać, trwa chwilę, trzeba tylko wczesniej zadzwonić , czy śluzy są czynne bo bywa, że są zamykane przy podwyższonym stanie wody. Otwierają je nawet takim malutkim jachtom, jak moj Szuwarek.
Na zakończenie tej opowieści, pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich których soptkałem na przystani w Osłonce, gdzie mieliśmy naszą bazę wypadową prze te kilka dni, oraz załogę Octopusy- mam nadzieję że armata dobrze się spisuje , Przemka z Małżonką , Panią Magdę . Z tej strony dziekuję również Robertowi za towarzyszenie mi w tej przygodzie. Bez ciebie Robek ta wyprawa by się tak nie udała. Cały czas odnosze wrażenie że powiniem zrobić to 20 lat temu...
Piotrek
No i musimy zadziałać z siekierą, która nam zaginęla w boju...
Z ostatniej chwili - siekiera juz jest :-)
Robek podesłał mi jeszcze swoje wyliczenia które zamieszczam poniżej. cytuję ponizej
"Pokusiłem się o wyliczenia rejsu.
Załączam wyniki obliczeń (oczywiście kilometraż z pewnym marginesem błędu).
Ogólnie przepłynęliśmy około 119,1 kilometrów w 24 godziny i 13 minut.
W tym na silniku 87,5 km w 16 godz. 50 min. a na żaglach 31,6 km w 7 godz. 23 min.
Wyliczenia na podstawie dziennika pokładowego Szuwarka.
Całkiem nieźle.
Może pokusisz się jeszcze o jakiś wpis podsumowujący rejs pod zdjęciem z trasy ? "
Mnie nie trzeba namawiać. Załączam. Niestety tabelka nie chce sięprawidłowo wyświetlić. Więc załaczam jako obrazek.
Łódką do marzeń – czyli jak powstała moja Pasja 450 cz. 16 zabudowa półpokładów« poprzednia | następna »Łódką do marzeń – czyli jak powstała moja Pasja 450 cz. 14 szycie namiotu |
---|
Komentarze
octopusy :)
Armata robiła duże wrażenie Pozdrowienia
Piotrek
za rok.ANTIQUA
pzdr
jaromir
Chyba mnie zle zrozumiano (przynjmniej kiedys). Chcialbym sie skontaktowac z Piotrkiem, producentem tego artykulu oraz lodki 'szuwarek' -
pozdrowienia
jaromir z octopus'a
Wcale nie jest tak bardzo daleko, jak myślalem
Pozdrowienia Piotrek
Na razie w planach na ten sezon jest wadnięcie do słonki na weekend, oczywiecie wodą , aby oddać siekierę...
Pozdrawiam Piotrek
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.